Twój styl przywiązania a późniejsze relacje romantyczne.

4 minut czytania
26.08.2022

Pewnym wyświechtanym stwierdzeniem, które słyszeliśmy już niejednokrotnie jest:

„ dzieciństwo kładzie się cieniem na nasze dorosłe życie ”.

Obecnie podchodzimy do tak stanowczych osądów z dystansem, gdyż przeważa pogląd holistyczny, wskazujący na równoważną rolę genów, wychowania i środowiska. Freud by się uśmiał, że wracamy znów w swoich rozważaniach do powyższego cytatu, oddając głos tzw. teorii stylów przywiązania (the attachment theory).

Czy dzieciństwo wpływa na przyszłe związki romantyczne?

Konkretne postawy oraz schematy zachowań zostają nam bezwiednie wdrukowane w podświadomość, gdy jesteśmy małymi dziećmi. Ma to miejsce na etapie rozwoju w wieku 0-2 lat. Uczymy się wtedy dostosowywać swoje reakcje w odpowiedzi na sygnały otrzymywane z otoczenia. Zapamiętujemy, które z naszych komunikatów generują po drugiej stronie pożądane działanie. Milkniemy, gdy wyczuwamy napięcie, nie chcąc narażać się na atak. Płaczemy, by zwrócić uwagę na swój dyskomfort i znaleźć ukojenie. Uczymy się jak postępować ze swoim opiekunem, by wywrzeć wpływ. Przykładowo, niemowlę zaczyna uśmiechać się w sposób świadomy (tj. celem wywołania uśmiechu u opiekuna) już pomiędzy szóstym a ósmym tygodniem życia.

Nauka przetrwania.

Egzystencjalna potrzeba przetrwania wymusza na nas dopasowanie. Ma to nam zapewnić poczucie bezpieczeństwa i opiekę ze strony osób, od których jesteśmy zależni. W ten sposób wyposażeni zostajemy w domyślny zestaw automatycznych reakcji, które stosujemy w życiu niemowlęcym. Niestety jest on na tyle wpleciony w naszą podświadomość, że rzutuje także na przyszłe sytuacje życiowe. Zupełnie już niezwiązane z przetrwaniem w takim tego słowa znaczeniu, w jakim było ono dla nas konieczne jako bezbronnych dzieci.

Nieuleczone deficyty dzieciństwa.

Uświadomienie sobie, że w istocie można każdą, nawet najbardziej złożoną sprawę, sprowadzić do prostego równania, w którym sytuacja niezaspokojenia naszych potrzeb skutkuje przyjęciem przez nas jednego z nauczonych w dziecięctwie zautomatyzowanych zachowań społecznych, może być dla niektórych nie lada zaskoczeniem. Czyżbysmy byli wbrew pozorom aż tak nieskomplikowanymi istotami? Okazuje się, że w tym stwierdzeniu pozostaje dużo prawdy. Swoistym „triggerem” uruchamiającym w nas stare, niezabliźnione rany są zwłaszcza relacje romantyczne. Podświadomie wchodzimy w nich w podobną dynamikę jak w relacji dziecko-opiekun, chcąc w końcu wypełnić braki, których doświadczyliśmy w dzieciństwie.

Teoria stylów przywiązania.

Teoria stylów przywiązania, oryginalnie pochodząca od brytyjskiego psychoanalityka Johna Bowlby’ego, w rozwiniętej z czasem formie zakłada istnienie czterech wariantów przywiązania: lękowego (anxious), unikającego (avoidant), bezpiecznego (secure) oraz zdezorganizowanego (fearful-avoidant).

Jak wspomniano wcześniej, wykształcenie się któregoś ze stylów powiązane jest z modelem wychowania. Wpływ mają – dostępność opiekuna, jego responsywność na potrzeby dziecka oraz stworzenie mu bezpiecznej przestrzeni na rozwój, bez nadmiernej kontroli. Wskazuje się także, że równie ważne w tym procesie są czynniki niezależne – usposobienie i cechy charakteru przejawiane przez dziecko.

Styl bezpieczny.

Stylem modelowym jest wspominany wyżej styl bezpieczny. Wiąże się z wykształceniem w dziecku, a później w osobie dorosłej, poczucia zaufania i bezpieczeństwa w relacjach z innymi ludźmi. Taka osoba jest w stanie zachować w związku zarówno zdrową potrzebę autonomii. Potrafi przy tym zawierzyć drugiej stronie w ważnych sprawach oraz budować z nią wspólną przyszłość.

Styl unikający.

Styl unikający (nazywany też unikowym) wykształca się bądź u osób nazbyt kontrolowanych w dzieciństwie (nieposiadających przestrzeni na własną eksplorację i samorozwój) lub których potrzeby były systematycznie ignorowane (dlatego też nauczyły się polegać wyłącznie na sobie samych). Każdy z tych schematów powoduje, że w dziecku powstaje poczucie zagrożenia w relacji z opiekunem. Albo bowiem ograniczane jest jego własne „ja”. W powiązaniu ze ścisłym nadzorem tego jak można i jak nie można się zachować. Albo musi liczyć na siebie, ponieważ opiekun nie zważa na jego potrzeby, przestaje je więc mu komunikować.

Dlatego też w takiej osobie buduje się przekonanie, że „relacje są niebezpieczne”. Prowadzą bowiem do „wchłonięcia” przez drugą osobę lub wiążą się z ryzykiem, które nie przynosi korzyści. Stąd, w dorosłym życiu podchodzą do budowania związków z rezerwą. Nie angażują się w nie lub w ogóle stronią od wchodzenia w relacje.

Styl lękowy.

Styl lękowy związany jest z kolei z tym, że dziecko funkcjonuje w środowisku, które nie jest konsekwentne w spełnianiu jego potrzeb. Wówczas próbuje ono wyłapać, poprzez jakie zachowania jest w stanie „zatrzymać” przy sobie opiekuna. Reakcja na odrzucenie, choćby chwilowe, jest przy tym bardzo silna. Wynika to z tego, że brak stabilności wywołuje obezwładniające poczucie lęku, czy tym razem nie jest to definitywne odrzucenie. Każda kolejna sytuacja utwierdza ten schemat.

Taka osoba w dorosłym życiu w relacjach z innymi jest niepewna siebie i na każdym kroku szuka potwierdzenia uczuć od drugiej osoby. Nawet będąc w zadeklarowanym związku, mając w życiu codziennym szereg gestów, słów i czynów potwierdzających zaangażowanie, jest wyczulona na nawet najmniejsze oznaki zmiany nastroju, tonu głosu, sposobu mówienia czy pisania, które miałyby świadczyć o wygasaniu uczucia. Stąd w związkach wymagają od partnera wielu zapewnień i bardzo szerokiej dostępności. Nawet na drobne przejawy autonomii ze strony partnera mogą reagować emocjonalnie, doszukując się odrzucenia.

Styl zdezorganizowany.

Styl zdezorganizowany jest połączeniem dwóch wyżej opisanych modeli zachowań. Taka osoba prawdopodobnie wychowała się w domu, w którym musiała walczyć o przetrwanie. Opiekun był nie tylko nieobecny, lecz może również dysfunkcyjny, przemocowy. Dlatego też takie osoby z jednej strony pragną bliskości, z drugiej mają problem z obniżeniem muru wokół siebie. Kojarzy im się to bowiem z poczuciem zagrożenia. W związkach romantycznych taka osoba może raz być bardzo zaangażowana czy wręcz przytłaczać swoimi uczuciami. Z drugiej strony, po czasie wzmożonego kontaktu, może uciec na bezpieczną odległość, powodując w partnerze poczucie zagubienia.

Praca nad wewnetrzną raną.

Uświadomienie sobie, który ze stylów przejawiamy sami w związkach z innymi ludźmi może być pomocnym narzędziem przy podjęciu pracy nad sobą. W ten sposób zwrócimy się ku bezpiecznemu modelowi budowania relacji. Możemy także zdać sobie sprawę z czynników zapalnych, które mogą uruchamiać w nas reakcje automatyczne.

Wywiad z Panem Arturem Kolasą.

9 minut czytania
19.08.2022

Aplikant adwokacki Alicja Delestowicz-Reda rozmawia z Panem Arturem Kolasą, założycielem i administratorem grupy na Facebook’u „Zatrzymajmy Przemoc w Naszych Rodzinach”.

Proszę Pana, jaką pomoc można uzyskać w ramach tej grupy i kto może się do Państwa zgłosić?

Grupa ta jest czymś w rodzaju centrum informacyjnego, ale i też pomocowego.

Stworzyłem coś w rodzaju forum, taką przestrzeń wirtualna, w której można dzielić się swoimi doświadczeniami, ale też zachęcać ludzi do tego, żeby nawzajem sobie pomagali. Zebrałem osoby, specjalistów i wolontariuszy, którzy zgodzili się na to, żeby udzielać pomocy zarówno odpłatnie jak i nieodpłatnie. Mamy dwie listy specjalistów, oddzielnie z różnych części Europy, również mamy jedną osobę ze Stanów Zjednoczonych.

Moim celem było edukowanie; taką też rolę pełni ta grupa. Założenie było takie, żeby ludzie dzielili się swoim doświadczeniem, edukowali innych, bo jedną z przyczyn tego, że przemoc występuje, jest brak wiedzy na temat tego, czym ta przemoc jest. Ludzie opisują swoje historie, można anonimowo dodać posty, piszą też z prośbami o wsparcie. 

Organizowaliśmy swego czasu akcje pomocowe, w których uczestniczyłem. Udało nam się wyciągnąć Panią, zgodnie z prawem oczywiście, jako że wchodziły tutaj procedury międzynarodowe, z Belgi. Panią ewakuowaliśmy w nocy i busem do Polski odesłaliśmy, zapewniliśmy jej pomoc psychologiczną. Dugą osobę ratowaliśmy z Włoch – Polka, która była bita we Włoszech – też udało się ją stamtąd wydobyć. Oczywiście zgodnie z prawem, tutaj w grę wchodziły również dzieci. W obu przypadkach ojcowie pochodzili z kraju, z którego te kobiety uciekały.

Czym jest dla Pana przemoc w rodzinie?

Dla mnie przemocą jest każda forma narzucania swojej woli drugiej osobie, drugiej istocie, bez względu na to, czy jest uzasadniona czy nie. Mówię tu o istocie, bo też biorę pod uwagę zachowanie w stosunku do zwierząt. Gdy dziecko ma psa, a ojciec kopie tego psa, to ma to ogromny wpływ na relacje i później na życie tego człowieka.

Według mnie takiego modelu nie ma. Co więcej – przemoc nie ma płci. Zarówno kobiety jak i mężczyźni, każdy tak naprawdę w mniejszym lub większym stopniu przemoc stosuje. Książka Pana Rosenberga „Porozumienie bez przemocy” zaczyna się od tego, żeby zaakceptować to, że w człowieku taka część agresji jest.

Mówi Pan o osobach stosujących przemoc, a nie o sprawcach przemocy…

Przede wszystkim w fachowym nazewnictwie odbiega się od terminów „sprawca przemocy” i „ofiara przemocy”, a zamiast tego używa się sformułowań „osoba stosująca przemoc” i „osoba doświadczająca przemocy” – po to, żeby nie stygmatyzować. Jak ktoś nalepi sobie łatkę sprawca przemocy, może z nią zostać już do końca życia. Chodzi o to, by przekonać taką osobę i dać jej nadzieję na to, że zmiana jest możliwa.

Czy istnieje jakiś model osoby stosującej przemoc, czy raczej jest to zawsze zindywidualizowana kwestia?

Punktem odniesienia jest postawa miłości. Ja to nazywam ustawieniami fabrycznymi. Jeżeli człowiek wychowuje się w zdrowym domu, w zdrowym środowisku, w poczuciu bezpieczeństwa jest duża szansa i potencjał, że w przyszłości zbuduje zdrowe relacje. W zależności od tego, co „wdrukuje” się w młodego człowieka, wniesie w jego przestrzeń, to tak będzie funkcjonował. Różne są formy krzywdzenia drugiego człowieka: jeden nie będzie się odzywał, nie będzie dotyku, u dziecka też będzie to zaniedbanie. Jeden jest wyzywany, a drugi jest bity; jeden słyszy: „Ty brudasie, ty flejo”, a drugi słyszy: „Jak nie będziesz grzeczna, to mamusia się zabije”. To powoduje paraliż i to będzie wpływać na dziecko.

W zależności od tych różnych oddziaływań, te ustawienia fabryczne ulegają rozregulowaniu i zaczynają odbiegać od tej pierwotnej postawy miłości. I później jest krzyk, wrzask w dorosłości. Może być jedna rzecz, która wpłynie na całe późniejsze życie człowieka. Dziecko, żeby przeżyć w domu, gdzie jest przemoc, musi czasem przestać czuć. Mimo wszystko, obserwując takie sytuacje w domu, nasiąka nimi. Dorastający człowiek jest później przekonany, że wszyscy się biją w domach, bo w jego rodzinnym domu na co dzień była przemoc fizyczna.

Wówczas wszelkie formy relacji z drugim człowiekiem – egzekwowanie, wyrażanie emocji, budowanie relacji, są oparte na tym wzorcu nacechowanym przemocą. Gdy dziecko nie miało dostępu do pozytywnych wzorców, nie słyszało pochwał, jego poczucie wartości nie było wzmacniane, nie będzie potrafiło powiedzieć: „Kocham cię”, „Jestem przy tobie”, „Jesteś wartościowy”.

Powiedział pan, że przemoc może się wydawać czymś normalnym, kiedy nie ma tego modelu wyjściowego, jakim jest postawa miłości. A czy przemoc można stopniować? Czy jest coś takiego jak większa przemoc, mniejsza przemoc?

Jeżeli mam ambicje, by budować relacje, zdrowe relacje, to po co ja mam stosować przemoc w ogóle? Jeżeli jestem w relacji, to mogę się uczyć, by nie stosować przemocy. Chodzi o to, żeby nie zostawiać sobie tej furtki, np. tak mogę krzywdzić, a tak nie. Staram się nie skalować, ale oczywiście formy przemocy są różne.

Jakie to mogą być formy?

Jest grupa ludzi, którzy mają niskie poczucie wartości i wybierają, by nie powiedzieć drugiej osobie, z którą są w relacji, komplementów, by jej nie wspierać. Robią tak, by ta druga osoba nie czuła się zbyt bezpiecznie, by nie miała zbyt wysokiego poczucia wartości. Stosują taką formę przemoc z powodu braku świadomości. One nie wiedzą tego, że nie mówią tych miłych rzeczy, bo mają taki nawyk, bo same ze sobą czują się źle i podcinają innym skrzydła. Kolejnym przykładem będzie stosowanie przemocy wobec samego siebie. Karcenie siebie za różne rzeczy, mówienie sobie, że jest się niewystarczającym.

Czego potrzeba człowiekowi, żeby uświadomił sobie, że kogoś krzywdzi?

Trzeba najpierw zmierzyć się z prawdą. Powiedzieć sobie: „Jestem chamem”; „Potrafię skrzywdzić bliską mi osobę, słabszą ode mnie”. To jest bolesne i dla każdego jest to trudne. Trzeba stanąć w prawdzie i wziąć za to odpowiedzialność. Osoba stosująca przemoc musi się skonfrontować ze wstydem, z nieprzyjemnymi emocjami. Ale jest to nieuniknione w momencie, kiedy chce się coś zmienić.

Czy samo uświadomienie sobie własnych błędów wystarczy?

Na początku ważne jest, by wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Powiedzieć sobie: „Tutaj coś nie szło, idę po pomoc”. Nie chodzi o to, by mieć poczucie winy. Według mnie, zarówno u osoby, która doświadcza przemocy, jak i u osoby, która stosuje przemoc, jest to samo źródło, czyli ustawienia fabryczne. Stereotypowo, gdy kobieta żyje latami w związku, gdzie jest wyzywana, bita, to może być to pokoleniowo wdrukowana rola. Czasem się może okazać, że ktoś w przeszłości dał mi jakieś doświadczenie, jakiś sposób zachowania i później tak umiałem i tak się zachowywałem.

To oczywiście nie zdejmuje ze mnie odpowiedzialności karnej, przykładowo, ale daje moralną podstawę do wybaczenie samemu sobie. To wybaczenie jest ważnym etapem. Osobę, która zauważy, że stosuje przemoc, w zależności od tego na jakim etapie jest, czeka bardzo trudna, ale być może najlepsza podróż w życiu. Taka osoba, która stosuje przemoc, ona sama też nie czuje się dobrze w tym świecie. Pomijamy tutaj osobowości psychopatyczne. Mówimy o człowieku, który nie radzi sobie dlatego że, np. był bity w dzieciństwie. Zobaczenie tego może być fajną przygodą. Nagle, w dorosłym życiu, uczymy się, tak jak w szkole, tego, co się ze mną dzieje. I wtedy też szukam pomocy. Nie staram się budować nowego siebie na poczuciu winy, ale biorę odpowiedzialność za swoje czyny. Z pomocą takiego mądrego „pomagacza”, ze specjalistyczną pomocą.

Jak wrócić do postawy miłości, o której Pan wspomniał, do tych „ustawień fabrycznych”?

Praca nad sobą, wychodzenie z przemocy, to często korekta nawyków w myśleniu, nabytych przekonań, uczenie się, czym jest w ogóle jest relacja. Przede wszystkim to zmiana sposobu myślenia. Jest znacząca różnica pomiędzy „Denerwujesz mnie”, a „Zdenerwowałem się, bo coś powiedziałeś/zrobiłeś”. Jeżeli ja mam przekonanie, że to ludzie mnie denerwują, to też owi „ludzie” będą odpowiedzialni, więc ja nic nie zmienię. Ale jeżeli biorę odpowiedzialność za emocje, czyli „Denerwuję się, kiedy ktoś zachowuje się w określony sposób” – wtedy to ja biorę odpowiedzialność. Automatycznie też przywracam sobie sprawczość i wiem, że mogę coś z tym zrobić.

U osoby, która stosuje przemoc, ten pierwszy typ myślenia robi bałagan w głowie. Osoba ta ma jakby wirusa w głowie, co powoduje, że działa na niekorzyść swoją i swoich bliskich. Chce miłości, ale nie jest w stanie po nią sięgnąć, bo ma te nawyki i najgorsze jest to, że sama nie widzi, gdzie popełnia te błędy są.

Czy właśnie po to potrzebna jest pomoc specjalistyczna?

Ja mam apel i taką myśl do ludzi, żeby się nie bać korzystania z pomocy specjalistów. Na zachodzie ludzie inteligentni chodzą do terapeutów, najmądrzejsze głowy tego świata mają przewodników duchowych, prezydenci mają doradców. W tym świecie, gdzie nie dostaje się instrukcji obsługi, gdzie życie z drugim człowiekiem i życie w ogóle samo w sobie jest bardzo trudne, gdzie budowanie relacji jest bardzo trudne, jeżeli coś się dzieje – warto szukać pomocy, iść na terapię.

Gdzie jeszcze można szukać pomocy?

Jeżeli dochodzi do przemocy i przykładowo kobieta doświadcza przemocy fizycznej czy gróźb karalnych, to tutaj szukamy siły wyższej. Tu nie ma demokracji – nikt nie ma prawa krzywdzić innej osoby, trzeba zgłaszać to na policje.

Jeżeli jednak jeszcze nie doszło do bardzo poważnych rzeczy, jeżeli człowiek chce pracować nad sobą – wtedy różnie. Przychodzi moment, gdy osoba stosująca przemoc zderza się z wiedzą na temat tego, co robi. Może się okazać, że jest silna, nie ma głęboko zakorzenionych takich reakcji, a ma ambicje, by żyć w zdrowej relacji. Wówczas, zauważając to, może zrezygnować z przemocy i nie potrzebować pomocy z zewnątrz.

Istnieje coraz więcej narzędzi – warto szukać grupy dla osób, które doświadczyły przemocy, szukać specjalisty, są ośrodki interwencji kryzysowej, gdzie można się zgłosić. Można dołączać do grup edukacyjnych. Jak ktoś długotrwale doświadcza przemocy, dorasta w domu, gdzie jest tylko przemoc, jest wycieńczony i ma osłabioną wrażliwość. Jeżeli w dzieciństwie się taką osobę tłamsi, zabija się to piękno, tą dziecięcą wrażliwość, to można zgnieść w tej osobie jej człowieczeństwo. A człowiek jest wrażliwą, piękną istotą. Każdy z nas ma prawo do życia w miłości.

Czy istnieją jakiekolwiek instytucjonalne mechanizmy pomocy, do których można skierować osobę stosującą przemoc?

W większych miastach są programy korekcyjno-edukacyjne dla osób stosujących przemoc; przez różne organizacje pozarządowe mogą być prowadzone albo w ośrodkach interwencji kryzysowej. Są też trening zastępowania agresji. Ale łączyłbym to z terapią. Są grupy dla dorosłych dzieci z rodzin alkoholowych. Można też dołączyć do naszej grupy „Zatrzymajmy przemoc w rodzinach”. Ja prowadziłem prywatnie zajęcia i prowadzę programy korekcyjno-edukacyjne. Myślałem też o stworzeniu w sieci otwartej grupy korekcyjno-edukacyjnej. Moim marzeniem było stworzyć takie centrum w internecie, które by służyło pomocą dla osób stosujących i doświadczających przemocy. Nawet prowadziłem taki rodzaj pomocy sam, ale do tego potrzeba zaplecza finansowego.

Wydaliśmy też fajne dwie książki, jedna to „Ciche dramaty czterech ścian”, wydana parę lat temu, a teraz obecnie pozycja, podobno jedna z lepszych obecnie pozycji, „Beze mnie jesteś nikim”. Podzieliłem się swoim doświadczeniem do tej książki; różne osoby podzieliły się swoim doświadczeniem, również kobieta, która stosowała przemoc.

Jak zachowywać mają się osoby najbliżej osoby stosującej przemoc – nie mówię tylko o partnerze, ale również o rodzinie, innych osobach, czy tutaj należy okazywać wsparcie i w jak sposób?

Zależy na jakim etapie jest ta osoba. Przy braku sytuacji zagrożenia życia, dana osoba zaczyna pracować nad sobą i mogą dalej ze sobą koegzystować w relacji. Jeżeli jednak dochodziło do przemocy fizycznej, do gróźb karalnych i zagrożenia życia, to na czas pracy nad sobą osoby się rozdzielają.

Jeżeli już dochodziło do przemocy fizycznej czy innych strasznych rzeczy – to będzie szarpać człowiekiem. Taka osoba wymaga długotrwałej, wewnętrznej korekty. Tam trzeba sięgnąć w dzieciństwo, powyciągać pozostałe tam zadry. Często dziecko, nie mogąc wyrazić siebie w dzieciństwie, ma pozatykane emocje – to są zadry gnijące w nim od dzieciństwa, np. fakt, że było molestowane i nikomu nie powiedziało o tym. Takie rzeczy siedzą dwadzieścia, trzydzieści lat, nikomu nie powiedziane. Można sobie wyobrazić: jak dziecko wbiło sobie zadrę w dzieciństwie i trzydzieści lat była ta zadra w ręku, to jak później dotknięcie w tym miejscu musi boleć?

Ja tak to sobie wyobrażam. Tak samo jest z „zadrami” psychicznymi. Wiem, jak ja otwierałem swoje rzeczy, które były po dwadzieścia lat nie otwierane – ja nie wiedziałem co z nimi zrobić. To wyzwoliło taką energię, pustkę, przepaść, taką czarną dziurę dosłownie. Jak człowiek nagle otwiera te traumy, to wychodzą wszystkie emocje, przechowywane tam latami.

Mówi Pan o wypływających emocjach. Nagle pojawia się taka przestrzeń w człowieku, pusta przestrzeń, którą trzeba jakoś zagospodarować.

W moim przypadku było tak – osoba, która mnie prowadziła, mówiła: ugotuj obiad dla dziewczyny. Ja byłem jeszcze wtedy na etapie buntu, sądząc, że to ta dziewczyna i inni ludzie – to w nich jest problem, to oni mnie krzywdzą i to oni są winni. Ten mechanizm cały czas we mnie siedział. Patrzyłem na materiały dotyczące przemocy wtedy po to, żeby udowodnić swojej dziewczynie, że to ona mnie krzywdzi. Byłem przekonany, że jestem krzywdzony.

Zabrałem się więc za obiad. Gotuję ziemniaki, przygotowuję mięso. Dziewczyna przychodzi i mówi do mnie: „Wiesz co, Artur, ale ja nie chcę takich ziemniaków, jak Ty gnieciesz, tylko takie normalne”. I wtedy we mnie zaczyna się już gotować, że się mnie czepia. Byłem wtedy jak bomba zegarowa, wszystko mnie wkurzało. Powiesz tak – to źle, tak – to jeszcze gorzej. Wszystko brzmiało dla mnie nie tak, jak chciałem. Ja byłem przekonany, że tak się żyje z drugim człowiekiem, że takie „burczenie” to normalna forma komunikacji. Z perspektywy teraz nie potrafię zrozumieć, jak tak mogłem w takim systemie wcześniej żyć – przy braku miłości, łagodności.

Ale powracając do przykładu – przygotowuję dalej obiad, bez słowa, zgodnie z prośbą. Za chwilę dziewczyna przychodzi i mówi, że ona chce na innych talerzach – wtedy nie wytrzymałem, wygarnąłem jej, zbeształem. Zadzwoniłem do chłopaka, który też znał tę dziewczynę. Opowiadam mu sytuację, mówię: „Widzisz, mówiłem Ci, że to wszystko przez tę dziewczynę, czepia się”. A on powiedział mi, że co z tego, że nie lubi takich tłuczonych ziemniaków? Czy to coś strasznego? Wtedy olśnienie – przecież to nic takiego. Co więcej – dziewczyna zmieniła talerze na zastawę w kształcie serc – żeby nam się przyjemniej jadło. A we mnie to wywołało niesamowite, nieproporcjonalne emocje w stosunku do sytuacji. I musiałem się z nimi zmierzyć.

Jak nakierować kogoś, że są w życiu rzeczy, które są absolutnie nieważne i nie warto się nimi przejmować? Dla osób, które stosują przemoc albo tkwią w jakiś schematach, to te przykładowe ziemniaki wypełniają ich całą przestrzeń, zasłaniają całe pole widzenia. Zauważają tylko ten problem, a nie widzą osoby, która za nimi stoi.

To jest do wytrenowania. Ja musiałem sam siebie na zasadzie obserwacji poznać i zobaczyć, co czuję. Terapia jest potrzebna, żeby zdobyć narzędzia do tej obserwacji i nauki rozpoznawania tego, co czuję i co mogę z tym zrobić. Co więcej, czy to, co czuję, jest w ogóle adekwatne do sytuacji.

Każdy odbiera teraźniejszość, tę obecną chwilę, poprzez pryzmat swoich doświadczeń. Taki trening pokazuje, że to co się dzieje w danej chwili, to nie jest rzeczywistość jako taka, tylko rzeczywistość odbierana poprzez pryzmat moich doświadczeń. Jeżeli mam zadrę od dzieciństwa, to nie wiedząc, że mam tę zadrę, będę przechodził koło futryny, dotknę ją miejscem, gdzie znajduje się zadra i będzie to bolesne doświadczenie. Mój mózg zapamięta, że dotykanie futryny jest bolesnym doświadczeniem. Ja wtedy będę miał takie wyobrażenie o świecie. Ludziom futryna będzie się kojarzyć z materiałem budowlanym, a mi z bólem.

Gdy posiada się wiedzę, edukację i pracuje nad sobą, ma się pragnienie zmiany i chyba do tego jeszcze łaskę- te składowe mogą dać odrobinę nadziei na sukces.

Jak nie popaść w plażowy konflikt?

3 minut czytania
08.08.2022

W niewielkim sklepie spożywczym przy Alei Grunwaldzkiej w Sopocie, w kolejce po napój, stanął plażowicz. Dzień był gorący, plaża niedaleko, więc kąpielówki „typu majtki” wystarczyły mu za odzienie wierzchnie. Zaraz za nim stanął mężczyzna w białej koszuli. Rękawy miał podwinięte, bo dzień był gorący, spodnie wystarczająco długie i, w przeciwieństwie do plażowicza, miał na nogach buty.

˗ Proszę Pana, czy mogę zapytać, skąd Pan przyjechał? – z uśmiechem zapytał ten w butach. Plażowicz nabrał powietrza, a potem z dumą w głosie wymienił nazwę swojego miasta.

˗ Piękne miasto – skwitował drugi mężczyzna, po czym dodał:

˗ Co by Pan zrobił, gdybym ja w samych majtkach wszedł do sklepu w centrum Pańskiego miasta?

˗ Ale ja na wakacjach jestem! – wykrzyknął plażowicz.

To, że jesteś na wakacjach nie oznacza, że możesz zrobić sobie wakacje od przestrzegania ogólnie przyjętych zasad, zwanych savoir-vivre. Wolność ma swoje granice. Bez nich, przekraczamy granice innych ludzi.

Pierwsza Zasada – Nie mój jest ten kawałek podłogi – czyli jak nie przekraczać granic na piasku.

Ogólnodostępne miejsce publiczne, zwane plażą, czasami zmienia się w mini-osady. Każda z nich jest otoczona parawanem. Parawan przy parawanie. Im większe poletko uda się wygrodzić, tym ważniejsze staje się plemię na nim koczujące. A skoro już wygrodzone – to znaczy nasze, więc na moim mogę robić, co chcę. I niech mi tu nikt za parawan nosa nie wkłada i się obok nie przemyka. Są też tacy, którzy oprócz kawałka piasku wygradzają sobie dostęp do wody – blokując rozłożystością swych ciał przejście wzdłuż linii brzegowej.

Wracając do zasad, miej na uwadze to, że plaża jest miejscem dostępnym dla wszystkich, więc korzystaj z niej, a nie ją zawłaszczaj.

Druga Zasada – Nie patrz, gdzie oko sięga, patrz, gdzie trzeba.

Na plaży widoki bywają kuszące, leżąc leniwie na boku, brzuchu lub brzuchem do góry, można obserwować. Z podziwem lub z zażenowaniem, z ciekawością lub ze znudzeniem, ludzie patrzą i podglądają, czasami dłużej zawieszając oko na wybranym obiekcie. Może się zdarzyć, że tak ich to wciąga i angażuje, że zupełnie zapominają o tym, z kim przyszli. Pół biedy, jeśli zapominają, że przyszli z żoną, mężem, partnerką czy partnerem, gorzej, gdy zapomną, choćby na chwilę, że przyszli tu z dziećmi. I choć tylu ludzi jest na plaży, tyle oczu obserwuje okolicę, każdego lata w czasie wakacji toną dzieci. Właśnie dlatego, że dorosły się na chwilę zagapił.

Plaża nie zwalnia z odpowiedzialności. Zamiast obserwować innych, obserwuj swoje dzieci. Nie oczekuj, że ktoś będzie pilnował twojego dziecka, jeśli go o to nie poprosisz.

Trzecia Zasada – Nie syp mi piaskiem po głowie – idź się bawić dalej.

Rozumiem rodziców, którzy mają ochotę na chwilę spokoju. Oni też mają prawo odpocząć. Chcieliby spokojnie poleżeć, poopalać się, posłuchać szumu morza i jedyne, co chcą poczuć, to lekki powiew wiatru na rozgrzanej słońcem skórze. A tu nagle leci piasek z dziecięcej łopatki, prosto w zęby, albo z wiaderka na plecy wylewa się woda. „Idź się bawić dalej, nie biegaj mi tu nad głową”.  No i front zabaw przenosi się w pobliże innej głowy – już nie mamusinej czy tatowej głowy.

Pamiętaj, twoje dzieci – twój cyrk. Zadbaj o to, żeby mogły bawić się swobodnie, nie zabierając swobody innym. Możesz wykorzystać też ten czas na wspólną zabawę. To świetna okazja do tego, żeby wzmacniać więź.

Czwarta Zasada – Nie śmiecę – czyli to tylko jeden mały papierek.

Jeden mały papierek zakopany w piasku, kilka petów wciśniętych sprytnie palcem w piasek, plastikowa butelka, która po opróżnieniu z napoju służyła do zabawy. Tak niewiele po mnie na tej plaży zostało. Jeśli zrobię tak ja oraz ty, a potem on, ona i inni, tych papierków, niedopałków, woreczków, butelek i innych resztek zrobi się całkiem sporo. Następnego dnia nadciągnie kolejna fala plażowiczów. Położy się na piasku z ukrytymi artefaktami. Wciśnie swoje papierki, pety, woreczki. I tak właśnie ścielimy sobie miejsca, w których czyste powietrze, woda i piasek powinny być zawsze. Jeśli zależy ci na tym, żeby zostawić po sobie ślad na tej ziemi, niech nie będzie to plastikowa butelka. Zrób coś, co sprawi, że miejsce, w którym lubisz wypoczywać, zatrzyma swój urok.

Piąta Zasada – Nie samą pracą człowiek żyje.

Niektórzy wychodzą z założenia, że skoro można pracować home office, to „beach office” jest jego odmianą. Będąc na plaży, pracują wytrwale, takie dwa w jednym, opalanie i praca. Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy ta praca wymaga kontaktów telefonicznych. Zaczynają padać kwoty, nazwiska, nazwy miejsc, firm oraz osobiste charakterystyki tychże. Pomijając kwestię, co na to RODO, pomyśl o innych i pozwól im słuchać szumu fal i radosnych odgłosów dobiegających z oddali. 

Na koniec, drogi plażowiczu, zasada ponad wszelkimi zasadami:

Jeśli wchodzisz na plażę i kładziesz się obok kogoś, to warto się przywitać.

Zwykłe „dzień dobry” na początek będzie dobrym początkiem dnia.

Czy praca dzieci latem jest legalna?

2 minut czytania
04.08.2022

W okresie letniego sezonu zdarza się, że słyszymy o angażowaniu do pracy dzieci. Czy jednak praca dzieci jest legalna? Jest, jednakże pod ściśle określonymi warunkami.

Jak wspomniano, odpowiedź na zadane w tytule kontrowersyjne pytanie jest odpowiedzią twierdzącą. Nie powinniśmy mieć tu jednak przed oczami fatalnych obrazków z książek historycznych dotyczących dziewiętnastowiecznej rewolucji przemysłowej. Fakt zatrudnienia dziecka to zawsze sytuacja stanowiąca wyjątek, a nie regułę. Małoletni przed przystąpieniem do pracy musi zostać gruntownie przebadany i poddany kontroli przewidzianych prawem organów. Zatrudnienie nie może bowiem w żaden sposób kolidować z obowiązkiem szkolnym ani zagrażać prawidłowemu rozwojowi i dorastaniu dziecka. Koniecznym wymogiem jest przy tym, by ewentualne zajęcie zarobkowe było związane z działalnością kulturalną, artystyczną, sportową lub reklamową.

Jakie warunki musi spełnić dziecko, aby zostać zatrudnionym?

Przede wszystkim wymagana jest zgoda przedstawiciela ustawowego lub opiekuna dziecka, a także wydanie zezwolenia przez właściwego (ze względu na siedzibę potencjalnego zatrudniającego lub pracodawcy) inspektora pracy. Z wnioskiem o wydanie takiej zgody występuje przyszły zatrudniający.

Dokumenty, które należy zebrać.

My, jako opiekunowie prawni, powinniśmy zebrać odpowiednie dokumenty, które muszą zostać załączone do wspomnianego wniosku. Są to:

  1. nasza pisemna zgoda na wykonywanie pracy lub innych zajęć zarobkowych przez dziecko – w zależności od tego, komu przysługuje władza rodzicielska, będzie się tu musiała znaleźć odpowiednia liczba podpisów – przykładowo obojga rodziców (jeśli oboje mają pełnię władzy) lub tego z rodziców, któremu jej nie ograniczono. W przypadku sporu, z wnioskiem o wydanie zastępczej zgody jedno z nich powinno zwrócić się do właściwego sądu opiekuńczego;
  2. opinia poradni psychologiczno-pedagogicznej o dziecku;
  3. orzeczenie lekarza;
  4. opinia dyrektora szkoły, do której dziecko uczęszcza;

– Z opinii poradni oraz orzeczenia lekarskiego musi wynikać, że nie istnieją żadne przeciwwskazania, aby dziecko miało wykonywać zajęcia zarobkowe. Z kolei dyrektor szkoły poddaje ocenie wpływ ewentualnego zatrudnienia na to, czy wykonywanie obowiązku szkolnego przez dziecko nie zostanie w żaden sposób zakłócone.

Zarówno poradnia, lekarz jak i dyrektor muszą oczywiście wiedzieć, jakiego rodzaju praca ma być wykonywana, w jakim wymiarze czasu pracy oraz w jakich warunkach. Jesteśmy zobowiązani przedstawić całokształt sytuacji, tak, aby wydana ocena mogła być rzetelna i uwzględniać najlepsze dobro dziecka.

Pamiętajmy, że wyżej wspomniane zasady dotyczą dzieci, które nie ukończyły 16. roku życia. Po ukończeniu szesnastu lat co do zatrudnienia tzw. młodocianych (osoby pomiędzy 16. a 18. rokiem życia) funkcjonują odrębne, mniej rygorystyczne przepisy.

Uważność na dziecko i jego potrzeby.

Niniejszy wpis ma cel informacyjny. W żadnym razie nie namawiamy, abyś po jego przeczytaniu kreślił w myślach karierę swojego dziecka. Punktem wyjścia powinno być dla Ciebie zawsze jego dobro. Jeśli praca ma być dla niego przyjemnością, wiązać się bardziej z zabawą niż pracą w „dorosłym” znaczeniu tego słowa, ciekawym doświadczeniem, które nie będzie obciążające jak na jego wiek i możliwości, oczywiście można to zrobić. Szereg dokumentacji i wymogów do spełnienia, o których wyżej wspomniano, nie ma na celu nas do tego zniechęcić, lecz zapewnić dzieciom instytucjonalną ochronę przed dorosłymi i ich ambicjami.

Pomimo że to dzieci są osobami zatrudnionymi, w dalszym ciągu polegają na nas, swoich rodzicach lub opiekunach prawnych.

Zatrudnienie a wiek dziecka.

Dzieci powyżej 13. roku życia mają ograniczoną zdolność do czynności prawnych – my, jako opiekunowie prawni, zawieramy na ich rzecz umowę o pracę (bądź inną umowę cywilnoprawną) oraz weryfikujemy dokumenty rozliczeniowe.

Dzieci poniżej 13. roku życia, nie posiadające jeszcze wspomnianej zdolności nawet w ograniczonym zakresie, nie są stroną ewentualnej umowy. To rodzic lub opiekun prawny zawiera tzw. umowę na udział dziecka w określonym rodzaju działalności.

Jesteśmy dzieciom w całym procesie ciągle potrzebni nie tylko ze względu na formalności, ale przede wszystkim po to, by być uważnymi na to, czy dziecko jest w stanie udźwignąć takie zobowiązanie i w odpowiednim momencie reagować, gdy mu nie służy i nie przynosi radości.

Po prostu uprzejmość czy już seksizm? 

3 minut czytania
01.08.2022

Seksizm, który znamy.

W obecnych czasach nie stanowi problemu odróżnienie tego, co w naszym tradycyjnym ujęciu stanowi negatywne zachowania wobec kobiet. Przymusowe osadzanie kobiet w roli podrzędnej do społecznej roli mężczyzny – ograniczanie dostępu do określonych profesji czy aktywności z czasem stały się, dla większości społeczeństwa, w oczywisty sposób złe i niewłaściwe.  Przykładowo, zawód adwokata w Polsce otwarto dla kobiet dopiero w latach 20-tych XX wieku, a możliwość jazdy samochodem przez kobiety w Arabii Saudyjskiej wprowadzono w 2018 r. Podobnie wszelkie przejawy przemocy na tle seksualnym o różnym stopniu nasilenia, są powszechnie uznawane za negatywne zjawisko.  Jest to tzw. seksizm wrogi, który, jeśli samemu się go nie stosuje i nie usprawiedliwia, stosunkowo łatwo zauważyć i piętnować.

Nieoczywiste formy seksizmu

Zdecydowanie trudniej jest uświadomić sobie, po pierwsze, istnienie, a, po drugie, zauważalną szkodliwość zjawiska, jakim jest tzw. seksizm życzliwy (lub dobrotliwy). Jego podstawą jest swoista infantylizacja (udziecinnienie) kobiet poprzez promowanie i wspieranie u nich postaw pożądanych z punktu widzenia społeczeństwa patriarchalnego. Seksizm życzliwy, w nieoczywisty sposób, koreluje i wzmacnia przekonania, które są podstawą również dla seksizmu wrogiego. W zasadzie, oba te zjawiska wzajemnie się podtrzymują i pogłębiają. Ich wspólnym fundamentem jest przypisywanie stereotypowych ról związanych z płcią oraz usprawiedliwianie społecznej dominacji mężczyzn.

Czy powinnam obrazić się za przepuszczenie w drzwiach?

Z seksizmu życzliwego wypływa przekonanie, że kobieta jest stroną słabszą w opozycji do mężczyzny, którą ten mężczyzna ma się zaopiekować. Za okazaną opiekę kobieta powinna być z kolei wdzięczna i okazać wzajemność poprzez postawę zgodną z wymogami społecznymi. Jak z każdym aspektem w relacjach międzyludzkich, najważniejsza jest intencja. Jeśli otwarcie przed kobietą drzwi, wstawienie walizki w pociągu na wysoką półkę bądź odsuwanie krzesła w restauracji wypływa z tego, że chcę być po prostu miły dla tej osoby, a nie dla tej kobiety (z samego faktu bycia kobietą), to nie popadajmy w skrajność. To jest OK!

Z jakich podstaw wypływa nasze zachowanie?

Jeśli chcemy przeprowadzić, nazwijmy to roboczo, „test intencji”, odkrycie prawdziwych motywów najlepiej uwidacznia reakcja mężczyzny na uprzejmą odmowę. Gdy w efekcie poczuje się do żywego urażony odtrąceniem takiego gestu, najwidoczniej motorem jego działania nie była ludzka życzliwość. W przypadku gdy boli nas czyjaś grzeczna odmowa, to, prawdopodobnie, chcieliśmy poprzez oferowaną pomoc wspomóc tak naprawdę siebie i swoje ego, a nie tę drugą osobę. Odmowa wiąże się też z utratą kontroli nad wspomnianą wyżej dynamiką opieka-wdzięczność. Brak wykonania gestu wytrąca nas z pozycji siły, z której moglibyśmy żądać, a przynajmniej oczekiwać, konkretnego zachowania drugiej strony.

Seksizm jako forma kontroli

Czasem wręcz słyszymy o „dowodach wdzięczności” czy „utraconych korzyściach”. Przykładowo, w odniesieniu do opłaconej randki, która nie znalazła swojego finału w sypialni. Z drugiej strony brak świadomości na temat mechanizmu tego zjawiska może wzbudzać u kobiet poczucie winy. Ostatecznie wpędza je to w przyjęty społecznie schemat postępowania. Zakładają bowiem, że „tak po prostu jest”. Ewentualnie, godzą się z tym, że przyjęcie przez nie jakiegoś gestu oznacza wyrażenie niemej zgody. Zgody na udział w tym tańcu wzajemności, z której nie mogą się już wycofać. Z tego punktu widzenia ograniczone są do opcji, zgodnie z którymi, albo mogą się podporządkować, albo zrezygnować z prób stworzenia relacji heteroromantycznej.

Czy mężczyźni odnoszą korzyść z seksistowskich zachowań?

Warto przy tym zauważyć, że opisane zjawisko jest równie szkodliwe dla kobiet, co i mężczyzn. Stwarza bowiem u nich presję określonego zachowania. Są to na przykład konieczność zapłaty w restauracji czy na późniejszym etapie znajomości – bycia jedynym żywicielem rodziny. Sedno problemu rozbija się o to, czy chęć takiego zachowania wynika z zaprogramowania nas, że „tak wypada”. Bądź czy jest efektem wewnętrznej potrzeby i satysfakcji związanej z określonym zachowaniem.

Kto ma lepiej

W tym przypadku uwidacznia się również wspomniane współegzystowanie seksizmu wrogiego i życzliwego. Przytoczone wyżej negatywne czy wręcz nacechowane agresją reakcje na odmowę kobiecego udziału w akcie życzliwego seksizmu również wypływają z wewnętrznych potrzeb. Jednak tych podbudowanych paternalistycznymi pobudkami utrzymania swojej pozycji dominującej. Z drugiej strony może mieć to również taki oddźwięk, że dopasowujący się wbrew swojej rzeczywistej woli mężczyzna tłumi wrogość wobec kobiet w ogóle. Ma żal, że w pewnych aspektach kobiety startują z „lepszej” pozycji. Tacy mężczyźni nie dostrzegają przy tym, że ceną pozornego uprzywilejowania jest utrata sprawczości przez kobiety. Godzenie się na uzyskanie jedynie tego, co mężczyźni będą łaskawi im ofiarować.

Chwila refleksji nad własnym postępowaniem

Jak widać zaklęte koło współoddziaływania może skutecznie hamować zmiany społeczne, które byłyby w ostatecznym rozrachunku korzystne dla obu stron. Kluczowe jest dostrzeżenie nie tylko wierzchołka góry lodowej („feministki robią problem, że facet drzwi otworzył”). Ważne jest to, co znajduje się pod wodną taflą. Tam skrywane są nasze wewnętrznie zakorzenione przekonania, które mogą się uzewnętrzniać poprzez taką formę seksizmu. Refleksja nad samym sobą i połączenie z własnym systemem wartości to doskonałe narzędzie, by dokonać wewnętrznego rachunku sumienia. Jest to też, może przede wszystkim, okazja, by dowiedzieć się czegoś więcej o sobie.

Dzień Bezpiecznego Kierowcy. Miniporadnik … Kierowcy.

3 minut czytania
25.07.2022

O tym jak „osioł” trąbił na osła.

Prawie za każdym razem, kiedy mam ochotę nacisnąć na klakson, bo ktoś stoi mi na drodze, przypominam sobie pewna górską drogę na Krecie. Są wakacje. Wokół spokój, cisza, pusta szosa wijąca się po zboczu góry. Nagle za zakrętem słychać rytmiczny dźwięk klaksonu. Wyłaniamy się zza zakrętu, a tam po prawej stronie drogi stoi osioł, a przed nim samochód. Zwierzę stoi spokojnie, wgapia się w kierowcę samochodu i przeżuwa. Kierowca wgapia się w osła i uparcie trąbi. Nie wiem, jak długo tam stali, ale dźwięk klaksonu towarzyszył nam jeszcze przez chwilę. Odjechaliśmy, bo było wystarczająco dużo miejsca, żeby ominąć ich lewą stroną drogi.

Wniosek z tej historii: Czasami, kiedy bardzo chcesz mieć rację, możesz okazać się większym osłem niż ten, który stanie ci na drodze.

Co leży u podstaw agresji na drodze?

Zróbmy przegląd tego, z jakich powodów możesz zostać wyprowadzony z równowagi w trakcie jazdy. Bo korek, bo za szybko, bo za wolno, bo za blisko, bo mrugnął, bo nie mrugnął, bo on lub ona wciąż gada, bo trzeba było powiedzieć, bo nie myśli, bo trzeba myśleć… Powodów są setki, jednak żaden z nich nie jest prawdziwą przyczyną agresji u uczestników ruchu drogowego. U jej podstaw, przede wszystkim, leży nasze nastawienie, nasz sposób interpretowania tego, co się dzieje. Wynika on z automatycznych myśli pojawiających się w naszej głowie, a te z kolei z kluczowych przekonań na temat siebie i świata.  Tak więc, jeśli z założenia inni „nie są ok”, a my zawsze potrzebujemy mieć rację, każda przeszkoda, która się pojawi wzbudzi w nas chęć walki o swoje oraz porządkowania świata według oczywistych, czyli naszych zasad. Przypisując negatywne intencje współuczestnikom ruchu drogowego tworzymy sobie wroga, który w dodatku nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, w jakiej się znalazł roli.  

Kto w tej walce przegrywa?

Krzycząc, jedynie denerwujesz siebie. Wyzwiska, które padają, jeśli nie otworzysz okna słyszysz najprawdopodobniej tylko ty oraz współpasażerowie. Mogą być nimi twoje dzieci. Więc do kogo tak naprawdę je kierujesz? To tobie podnosi się ciśnienie, to tobie podnosi się poziom kortyzolu oraz zawęża pole widzenia, narażając cię na popełnienie niebezpiecznych błędów. To ty psujesz sobie dzień, bo to przy tobie pozostają trudne emocje. Twój „dorosły na pokładzie” przegrywa. Oddaje prowadzenie dziecku, które mówi „chcesz się bić, no to chodź!” albo „pobawimy się”, albo krytycznemu rodzicowi, który chce ukarać i skarcić, bo wie lepiej, jak być powinno.

Mistrzowie kierownicy

Uważasz, że jesteś wspaniałym kierowcą, nad wszystkim masz kontrolę i świetnie panujesz nad swoim samochodem. Super, gdyby wszyscy mieli taką moc i takie umiejętności, to nie byłoby kolizji i wypadków. Problem w tym, że wielu świetnych kierowców jest uczestnikami wypadków i kolizji z prostego powodu – nie wszystko od nas zależy. Na drodze jesteś jednym z wielu, jesteś elementem ruchomej układanki. Nie panujesz więc nad tym, że ktoś cię nie zauważy i zajedzie ci drogę, że nagle zwolni albo zahamuje, bo kot przebiegnie mu drogę, że zatrzyma się na pierwsze mignięcie pomarańczowego, chociaż przecież spokojnie by zdążył. Nie masz wpływu na dziury w jezdni, roboty drogowe, spadające paczki z naczepy, rozlany olej czy lód na drodze. Pamiętaj, że nikt nie zwolni cię z odpowiedzialności bycia dorosłym, kiedy z twoim niezamierzonym udziałem ucierpi czyjeś mieniem zdrowie lub życie.

Jeśli więc myślisz, że jesteś świetnym kierowcą, to myśl też o innych.

Jak odpowiadać na agresję, żeby nie eskalować konfliktu?

Jeśli zapamiętasz, że za każdym trudnym zachowaniem leży jakaś niezaspokojona potrzeba, łatwiej ci będzie potraktować innego kierowcę nie jak wroga, tylko jak kogoś, kto znalazł się w trudnej dla siebie sytuacji.  Czegoś potrzebował, ale nie dostał i stąd ta jego złość. Ty nie musisz odpowiadać złością i grać w grę, którą on zaczął, chyba że bardzo ci ona na rękę. Chyba że potrzebujesz załatwić swoje trudne sprawy i rozładować napięcia wynikające z twoich relacji na arenie ulicznej. Ale może wtedy warto kupić sobie rydwan i bat do poganiania – będzie bardziej widowiskowo!

  • Ja rekomenduję uśmiech i myślenie.
  • Uśmiechnij się do samego siebie – bądź dla siebie dobry.
  • Uśmiechnij się do innych – zwłaszcza tych, którzy mają zły dzień.
  • Nie daj się sprowokować – to jest twoja siła.
  • Wycofaj się, jeśli robi się groźnie, najważniejsze jest bezpieczeństwo.
  • Jeśli popełniłeś błąd, nie udawaj, że nic się nie stało. Daj znać gestem, że zdajesz sobie z tego sprawę i przepraszasz – to pomoże innym okiełznać zdenerwowanie.
  • Pomyśl, zanim wciśniesz klakson – on służy do przestrzegania przed niebezpieczeństwem, a nie upominania, karania i poganiania.  Nie przypisuj innym negatywnych intencji wobec siebie.

Różnice, które dzielą– o przestępstwach z nienawiści.

3 minut czytania
22.07.2022

Czym są przestępstwa z nienawiści?

Przestępstwa z nienawiści, bo o nich mowa, to bardzo specyficzna grupa przestępstw. Termin „przestępstwa z nienawiści” (ang.hate crimes) wprowadziła doktryna amerykańska w latach80. XX wieku1. Może on jednak wprowadzać w błąd. O zakwalifikowaniu przestępstwa do tej grupy nie będzie przesądzać sama emocja, która powodowała sprawcą, lecz podstawa dla wystąpienia takiej emocji u sprawcy.

Należy podkreślić, że przestępstwa z nienawiści są oderwane od relacji łączącej sprawcę z ofiarą. Co więcej, relacja taka nie będzie istnieć albo nie będzie mieć znaczenia dla faktu popełnienia przestępstwa. Dlatego też do przestępstw z nienawiści nie zaliczymy tzw. zabójstw w afekcie. Tutaj pobudki sprawcy, choć nieusprawiedliwione, wypływają bezpośrednio z relacji łączącej sprawcę i ofiarę.

Przyczyną zachowania sprawcy będzie cecha, jaką posiada ofiara i która łączy ją z innymi osobami, odróżnianymi na podstawie tej cechy. Zgodnie z definicją Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODiHR)[1], uważaną obecnie za powszechnie obowiązującą, przestępstwem nienawiści będzie przestępstwo, którego ofiara powiązana jest lub udziela wsparcia grupie wyróżnianej na podstawie rasy, narodowości, pochodzenia etnicznego, języka, koloru skóry, religii, płci, wieku, niepełnosprawności fizycznej lub psychicznej, orientacji seksualnej lub innej podobnej cechy.

Jeżeli więc sprawca pobił kogoś, bo ten, „był Polakiem” albo znieważył ze względu na inny od swojego koloru skóry – takie czyny zaliczymy do przestępstw z nienawiści.

Charakterystyka działania sprawcy

Przestępstwa z nienawiści mogą zostać popełnione przez każdego człowieka, który może ponosić odpowiedzialność karną. Polegać będą na publicznym „nawoływaniu do nienawiści” – chodzi tutaj o odziaływanie na psychikę czy też emocje grupy osób[2].

Czyny sprawcy mają wzbudzić u innych silną, mocno natężoną emocję w postaci nienawiści, którą określa się jako silną niechęć, wrogość[3], złość czy brak akceptacji. Według Sądu Najwyższego nie będą to tylko działania wzbudzające niechęć czy wręcz wrogość do poszczególnych osób lub grup społecznych, ale też podtrzymujące i nasilające takie negatywne nastawienie. Co więcej, mają one podkreślać „uprzywilejowanie, wyższość określonego narodu, grupy etnicznej, rasy lub wyznania”[4] oraz jego braku.

Przejawami tych działań będą donośne okrzyki, odezwy, umieszczanie ogłoszeń lub artykułów w mediach społecznościowych czy prasie, wystąpienia na wiecach lub manifestacjach, ale również przekazywanie treści na wykładach czy w miejscu pracy, a więc wszędzie, gdzie sprawca stykać się może z pewną grupą osób. Osoba, która dopuszcza się takiego czynu, musi być tego świadoma i subiektywnie chcieć dokonać danej czynności przestępnej.

Co ważne – dla realizacji tego przestępstwa nie będzie konieczny skutek w postaci wywołania u odbiorcy wrogich emocji wobec danej grupy społecznej.

Nienawiść dotyczy grupy

Wbrew pozorom sprawca, nawet działając wobec jednostki, swoim zachowaniem doprowadza do szerzenia wrogości wobec całej grupy, z której jednostka pochodzi.

Nie ma znaczenia, czy sprawca dopuszcza się tego przestępstwa choćby wobec jednej tylko ofiary. Czyni to bowiem właśnie dlatego, że posiada ona cechę przypisaną grupie, co do której sprawca jest wrogo nastawiony.

Dlatego też działanie sprawcy jest wyraźnym komunikatem nienawiści do całej grupy, z której pochodzi dana jednostka. Zjawisko to nosi miano message crime. Reperkusje zachowania sprawcy odczuwa nie tylko bezpośrednio ofiara, ale również dana wspólnota osób.

Wsparcie dla ofiar

Warto pamiętać o tym, że dzień 22 lipca to Europejski Dzień Wsparcia dla Ofiar Przestępstw z Nienawiści.

Nie tylko w tym dniu, ale na co dzień nie bądźmy obojętni wobec szerzenia nienawiści. Szczególnie zaś tej motywowanej różnicami na tle rasowym, wyznaniowym czy narodowościowym.

apl. adw. Alicja Delestowicz-Reda


[1] Jest to jedna z instytucji Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OSCE).

[2] K. Wiak (red.), Komentarz do art. 256 [w:] A. Grześkowiak, K. Wiak (red.), Kodeks karny. Komentarz, Wyd. 7, Warszawa 2021.

[3] Słownik Języka Polskiego PWN, Nienawiść, https://sjp.pwn.pl/sjp/nienawiść;2489079 (dostęp: 15.07.2022 r.).

[4] Wyrok SN z 08.02.2019 r., IV KK 38/18; por. postanowienie SN z 01.09.2011 r., V KK 98/11; wyrok SN z 08.02.2019 r., IV KK 38/18.

Czy mogę nie płacić alimentów w czasie wakacji?

2 minut czytania
21.07.2022

Kiedy rodzice żyją w odosobnieniu, harmonogram dzieci w okresie wakacyjnym ulega całkowitej zmianie. Często jest tak, że rodzic na stałe opiekujący się dzieckiem, w okresie letnim dzieli czas spędzany z dzieckiem z drugim rodzicem.

Zmiana sytuacji rodzica

Czas spędzany z dzieckiem w okresie wakacji rodzice dzielą między sobą nawet po połowie. W takich wypadkach rodzic płacący ustalone alimenty w ciągu roku szkolnego, może zastanawiać się, czy również będzie musiał opłacać je w czasie wakacji.
Faktycznie wraz z przybyciem dziecka sytuacja rodzica zobowiązanego do alimentów również ulega zmianie. Kiedy dziecko przebywa razem z nim, finansuje on całość życia tego dziecka. Koszty utrzymania obejmują jedzenie, poprzez zakupywanie prezentów, a często również ubrań.
Czy rodzic ten nadal będzie zobowiązany do tego, żeby wpłacić kwotę alimentów na dziecko do rąk rodzica, który zazwyczaj jest odbiorcą, a który przecież w tym okresie wakacyjnym nie zajmuje się dzieckiem?

Sposób wyliczania alimentów

Odpowiedź na powyższe pytanie jest twierdząca. Oznacza to, że mimo zmiany sytuacji, w czasie wakacji nadal istnieje obowiązek zapłaty alimentów. Nawet w okresie, kiedy dziecko przebywa na stałe pod pieczą rodzica zobowiązanego do zapłaty alimentów. Dotyczy to zarówno alimentów zasądzonych orzeczeniem sądowym, jak również takich, które wynikają z zatwierdzonej ugody.
Rozwiązanie takie, chociaż pozornie może wydawać się niezbyt sprawiedliwe, ma swoje uzasadnienie. Wysokość zobowiązania alimentacyjnego jest bowiem obliczana w określony sposób. Na początku wylicza się wszystkie koszty, jakie rodzic zajmujący się na stałe dzieckiem musi wydatkować na dziecko w ciągu rok. Następnie koszty te dzieli się proporcjonalnie na wszystkie miesiące roku – taki sposób jest właściwy dla wyliczenia alimentów.

Alimenty w czasie wakacji

W związku z powyższym nie zawsze i nie w każdym miesiącu ponosi się równe koszty finansowania życia małoletniego. Możemy dla uproszczenia założyć, że alimenty, które płacimy latem, będą przeznaczone na przykład na zakup dodatkowej garderoby dla dziecka. Pieniądze te mogą również służyć zakupowi potrzebnych mu akcesoriów sportowych w okresie wakacji bądź książek w trakcie roku szkolnego. Niezależnie jednak od filozofii, która stoi za tymi rozwiązaniami, powinieneś wiedzieć, że nie ma takiej możliwości, aby uniknąć płacenia alimentów w okresie wakacyjnym, kiedy zajmujesz się dzieckiem.
Jeśli podejmiesz decyzję o braku opłaty alimentów, możesz ponieść ryzyko egzekucji komorniczej. Zawsze więc lepiej i bezpieczniej taką sprawę wyjaśnić z drugim rodzicem.

Baby talk. Rozmowa z najmłodszymi

2 minut czytania
09.07.2022

Każdy z nas z pewnością nie raz był świadkiem zmiany, jaka zachodzi w głosie dorosłego człowieka podczas rozmowy z niemowlakiem. Głos ten zaczyna być znacząco wyższy niż zazwyczaj. Ponadto zwalnia przy konstruowaniu zdań, a każde słowo staje się niezwykle melodyjne i nienaturalnie zaintonowane. Ten typ mowy używanej przy kontakcie z najmłodszymi dziećmi to tzw. baby talk. Nawet najwięksi jego przeciwnicy sami, często nieświadomie, zaczynają mówić podobnie do swoich dzieci.

Jak się okazuje, zmiana ta, zupełnie dla nas naturalna, pomaga niemowlętom w nauce języka. I nie tylko -również wspomaga ich rozwój na wczesnym etapie ich życia.

Fale dźwięku

Mowa dorosłego człowieka dla niemowląt to nieustanna fala zalewających je dźwięków, nieregularnie oddzielonych od siebie pauzami. Początkowo również bez jakiegokolwiek znaczenia. Dorosły człowiek usłyszane dźwięki potrafi ułożyć w sylaby, słowa, a wreszcie całe zdania. Jednak nawet dorośli, którzy po raz pierwszy w życiu słyszą nowy język, pochodzący z odległej części świata, nie potrafią rozróżnić poszczególnych jego słów, a nawet wskazać, które sylaby tworzą które słowa.

Podobnie sprawa wygląda u niemowląt. Małe dzieci początkowo nie rozróżniają konkretnych słów czy zdań. Słysząc mowę, w pierwszej kolejności postrzegają jej rytm i sposób intonacji. Rozróżniają też zmiany wysokości dźwięków, zmiany w głośności poszczególnych sylab i rytm przyporządkowany wypowiadanym zdaniom.

Początek nauki

Nauka mowy rozpoczyna się już w trzecim trymestrze ciąży-wówczas uszy dziecka stają się dostatecznie rozwinięte, by usłyszeć mowę matki. Ta jednak dociera do ich ośrodka słuchu niewyraźnie, bowiem otoczone są płynami owodniowymi, które uniemożliwiają rozpoznanie poszczególnych dźwięków. Nie przeszkadza im to jednak w rozróżnieniu rytmu, tembru głosu i intonacji mowy matki.

Dlatego też to głos i język używany przez matkę niemowlęta preferują najbardziej, jako że rozpoznają je jako pierwsze. Co ciekawe, już nawet w czwartym dniu swojego życia, niemowlę potrafi odróżnić język swojej matki od innego języka obcego.

Baby talk w praktyce

Nowonarodzone dzieci potrafią rozpoznać swój rodzimy język. Jest on jednak dla nich małoznaczącym strumieniem dźwięku. I tutaj z pomocą mogą przyjść rodzice. Naukowcy odkryli, że małe dzieci wolą słuchać mowy o wysokich tonach i z przesadnie akcentowanymi słowami. To przede wszystkim rodzice powinni zadbać o to, by uczynić mowę atrakcyjną dla ucha małego dziecka. Podobną funkcję spełniają kolorowe książki dla najmłodszych, z dużymi i wyraźnymi obrazkami oraz zróżnicowaną fakturą. Mają one za zadanie przyciągnąć uwagę dziecka na dłużej.

Tak też działa baby talk– niemowlęta preferują słuchanie bezpośrednio do nich skierowanych wyraźnych, głośnych, powolnie wypowiadanych dźwięków. To przykuwa ich uwagę i pozwala im łatwiej rozróżnić poszczególne sylaby i słowa, co przekłada się później na ich zdolność nauczenia się językowych reguł.

Nie tylko jednak wysokość i sposób wypowiadania słów pozwala niemowlętom na poznawanie rodzimego języka. W tym pomagają im również odpowiednio skonstruowane zdania i powtarzalność używanych słów. Małe dzieci słyszą często „Gdzie jest mama? Gdzie jest tata?”. Używanie ważnego słowa na końcu zdania czy pytania na dłużej pozostaje w pamięci dziecka i zwiększa szansę na jego zapamiętanie. Natomiast jednymi z pierwszych słów jakie uczą się małe dzieci, są „mama” czy „tata”, bowiem są one najczęściej powtarzanymi przez opiekunów. Podobnie wygląda kwestia z dźwiękami, których używamy podwójnie, jak „hał-hał”, czy „brum-brum”–to typowe struktury, które pomagają w nauce języka u dzieci.

Budowa relacji z dzieckiem

Naukowcy odkryli, że niemowlęta, których rodzice używali baby-talk, w wieku dwóch lat nauczyły się prawie trzykrotnie więcej słów od swoich rówieśników.

Nie bójmy się więc brzmieć nieco komicznie i przesadnie w relacji z najmłodszymi. Wszystkie chwile poświęcone na gaworzeniu z niemowlętami pozwolą nam zbliżyć się, poznać ich emocje i budować z nimi relację od pierwszych dni życia. Co więcej, pozwolą również małym dzieciom łatwiej oswoić się z językiem mówionym. To zaś stworzy podstawy do nauki języka na późniejszym etapie rozwoju.

Wystrzegaj się pseudohodowli! Nie tylko w Dzień Psa

3 minut czytania
01.07.2022
Powiązane tematy:

Dla wielu z nas do rodziny należą nie tylko ludzie, ale również ukochane zwierzęta domowe. Wprowadzają do domu dużo miłości i ciepła, a dla najmłodszych są wspaniałą lekcją odpowiedzialności i poczucia obowiązku. Jednym z najpopularniejszych kudłatych towarzyszy jest oczywiście pies. Dziś, z okazji Dnia Psa, podpowiemy, jak rozsądnie podejść do tematu przyjęcia pod swój dach nowego czworonożnego przyjaciela.

W przestrzeni publicznej coraz częściej spotykamy się z określeniem „pseudohodowli” jako przestrogi dla osób zamierzających wziąć pod swój dach rasowego pupila. Relatywnie niższa cena psa może niektórych wprowadzić w błąd i zachęcić do kupna zwierzaka z takiego miejsca. Nie każdy jest też świadomy, co różni pseudohodowlę od prawdziwej hodowli. Ta wiedza pomoże nie tylko dokonać właściwego wyboru, ale również pozwoli odciąć się od wspierania nieetycznych hodowców.

Polityka „grubej kreski” wobec pseudohodowców rozpoczęła się wraz z nowelizacją w 2012 r. ustawy o ochronie zwierząt z dnia 21 sierpnia 1997 r. (Dz.U. 1997 Nr 111, poz. 724 z późn. zm.). Wprowadzono wówczas zakaz sprzedaży zwierząt domowych na targowiskach, targach i giełdach oraz wzbroniono prowadzenia takich miejsc sprzedaży. Zagrożenie karne za tę działalność to kara grzywny lub nawet aresztu.

Z drugiej strony nałożono zakaz na ewentualnych kupujących. Również nabywanie zwierząt domowych w takich miejscach, a psów i kotów poza miejscami ich chowu lub hodowli, jest zabronione pod karą grzywny.

Ośrodkami, w których możemy legalnie nabyć rasowego psa są hodowle „zarejestrowane w ogólnokrajowych organizacjach społecznych, których statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów”. One też jako jedyne są uprawnione do rozmnażania psów w celach handlowych.[1]

Prawne uregulowanie rynku handlu zwierzętami miało na celu przede wszystkim zapewnienie zwierzętom domowym godziwych warunków do życia. Trzeba bowiem mieć na względzie, że hodowla, jakkolwiek najczęściej połączona z pasją i miłością do zwierząt, niekiedy jest po prostu lukratywnym biznesem. Z kolei osiąganie coraz większego zysku nie zawsze idzie w parze z zapewnieniem odpowiednich standardów. A w tym konkretnym przypadku cierpią żywe istoty.

Z czasem okazało się jednak, że mimo dobrych chęci ustawodawcy, hodowcy zamiast zapisywać się do już istniejących stowarzyszeń o długoletnich tradycjach, zakładali własne, jedynie na potrzeby ich hodowli, aby jedynie „odhaczyć” warunek postawiony przez ustawę. Pod względem litery prawa nie jest to sprzeczne działanie. Ale co z zamierzonym celem i funkcją, jakie przyświecały nowym przepisom? Stowarzyszenia zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu, co nie szło w parze z gwarancją dobrych warunków bytowych dla m.in. psów. Wśród hodowców powstała wtedy niepisana zasada, zgodnie z którą kategorią ocenną, w kontekście psów rasowych, jest jej przynależność do Związku Kynologicznego w Polsce (ZKwP).

Naszym pierwszym krokiem przy wyborze hodowli, z której mamy zamiar nabyć psiego pupila powinno być więc sprawdzenie jej pod kątem przynależności do ZKwP. ZKwP, jako jedyne polskie stowarzyszenie kynologiczne, jest członkiem Międzynarodowej Federacji Kynologicznej – The Fédération Cynologique Internationale (FCI). FCI jest z kolei najstarszą i największą, o najszerszym międzynarodowym zasięgu, organizacją kynologiczną na świecie. Sprawuje nadzór nad swoimi członkami-partnerami, zapewniając najwyższe standardy w zakresie rynku psów rasowych, ZKwP prowadzi zaś tożsamą politykę nadzorczą w obrębie naszego kraju, nad swoimi członkami.

Aktualna lista hodowli-członków ZKwP jest częściowo dostępna pod tym linkiem, jednak każda zainteresowana osoba może zwrócić się bezpośrednio do Związku z pytaniem o konkretną hodowlę.

Nie demonizuję przy tym innych stowarzyszeń o równie długiej jak ZKwP tradycji i wartościach. Jednakże za każdym razem potrzebna jest z naszej strony inicjatywa i chęć do tego, by gruntownie sprawdzić wybraną hodowlę, co dla laika może być nie tylko trudnym, ale i czasochłonnym zadaniem. ZKwP niejako ściąga z nas przeważającą część obaw i wątpliwości.

Niezależnie od ostatecznego wyboru hodowli, naszą ostrożność wobec hodowcy powinny zawsze wzbudzić sygnały takie jak: bardzo niska cena (mając na względzie uśrednioną cenę za psa danej rasy), wszelkie określenia typu „pies rasowy bez rodowodu” lub niechęć sprzedawcy do naszych odwiedzin w miejscu ciągłego przebywania zwierząt i/lub okazywanie wyłącznie jego zdjęć, umawianie się na przekazanie psa w innym miejscu niż miejsce hodowli.

Psa wybieramy jako naszego towarzysza na najbliższe lata. Zwracając uwagę na to, skąd przyprowadzimy do domu wymarzonego pupila nie tylko nie wspieramy pseudohodowców, którzy przez to kontynuują swoje krzywdzące praktyki, ale zyskujemy również psiego przyjaciela, który szczenięce lata spędził w zdrowych, przyjaznych warunkach, co rzutuje na jego dalsze życie – życie z nami. Pamiętajmy o tym nie tylko w polski Dzień Psa (1 lipca).

Elżbieta Bansleben

Adwokat, a prywatnie właścicielka (i hodowca) psa o imieniu TOGA


[1] Zobacz: art. 10a ust. 1,2 i 6, art. 10b ust. 1 i 2, art. 37 ust. 1, art. 37e ust. 1 wskazanej ustawy