Elżbieta Dalecka: Dzisiaj chcę przede wszystkim porozmawiać o Pana nowym projekcie „Gra w dobre zachowania”. Może na początek – skąd pojawił się taki pomysł? Z tego, co już jest mi wiadome, to koncepcja amerykańska. Jakie są Pana pierwsze doświadczenia związane z tym projektem?
Krzysztof Sarzała: Dowiedziałem się o projekcie mniej więcej roku temu. Jednak to już dwa lata wcześniej dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Pan Krzysztof Brzózka, będąc w Stanach Zjednoczonych, poznał projekt o nazwie „Gra w dobre zachowania” (ang. „good behaviour game”, „GBG”).
Projekt ten jest realizowany w niektórych ze stanów USA już od lat 70-tych ubiegłego wieku. Program adresowany jest do dzieci tzw. edukacji wczesnoszkolnej, odpowiednika naszych klas 1-3 Szkoły Podstawowej. Dzieci, które zaczynają naukę szkolną, zmierzają się z pewnym kryzysem normatywnym – dziecko w nowym środowisku musi nabyć pewnych umiejętności. Chodząc do szkoły, musi nauczyć się budować relacje z rówieśnikami, umieć współpracować z dorosłym-nauczycielem itp. Takich zadań rozwojowych postawionych przed dzieckiem jest bardzo dużo.
Dla takiego malucha, który najczęściej wychodzi z domu z czułych objęć mamusi i tatusia, jest to ogromne przeżycie. Jednym dzieciom przychodzi to łatwiej, inne trudniej znoszą zmiany. Ale to już przez psychologów i pedagogów zostało dawno zauważone. Stąd powstał pomysł wspomnianego programu – miało to być antidotum, recepta na bezkolizyjne wejście dziecka do środowiska szkolnego. Jego celem jest ułatwienie dzieciom nauki zasad współpracy z innymi dziećmi, poznawania reguł rządzących szkolnym światem i stosowania się do tych reguł.
„Gra” pozostaje w konwencji zabawy. Wszystkim dzieciom wprowadza się jak najprostsze zasady. Na przykład, zachowujemy pewien poziom głośności, przestrzegamy reguł, stosujemy się do instrukcji, jesteśmy dla siebie uprzejmi. Są to bardzo proste zasady, właściwie elementarne, ale zanim dzieci je przyswoją i będą stosować na co dzień, bez zaleceń i poleceń, to trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Wyniki badań co do efektów programu wykazały, że nie tylko ułatwia on „wejście” do szkoły jako instytucji. Okazuje się, że dzieci mają mniejsze skłonności do różnych zaburzeń, trudności i kryzysów w wieku dorastania, a nawet chorób w zakresie zdrowia psychicznego. Właśnie to bezkolizyjne wejście w szkolny świat w wieku 5-8 lat przynosi efekty w wieku nastoletnim.
O jakich efektach mowa?
Amerykański Instytut Badawczy przez wiele lat badał skuteczność programu i okazało się, że te dzieci, które uczestniczyły w programie, w stosunku do grup kontrolnych, czyli tych, które nie uczestniczyły w projekcie, porównując ich po osiągnięciu wieku 20-stu lat, rzadziej musiały korzystać z pomocy w zakresie zdrowia psychicznego, miały mniej problemów związanych z sięganiem po środki odurzające, rzadziej wpadały też w inne uzależnienia. Stwierdzono, że potrafią lepiej współpracować. Nie są to jednak „cudowne” efekty. Program jest tylko jednym z elementów, który ułatwia późniejsze funkcjonowanie w dorosłym życiu w niezaburzony, niezakłócony sposób i to właśnie zostało potwierdzone.
To od wskazanej instytucji kupiliśmy licencję na wprowadzenie projektu w Polsce. Sprawują oni również kontrolę nad tym, żeby program był przez nas wykonywany zgodnie z zaleceniami – nie możemy wykorzystać tylko jakiejś jego części, a resztę pominąć. Jesteśmy dokładnie sprawdzani, czy stosujemy wszystkie te zasady, które nam przekazano.
Poza Stanami Zjednoczonymi program realizowany jest – w państwach Europy Zachodniej, a także w Brazylii. O ile wszędzie przynosił rezultaty, to autorzy dość szczególnie podkreślają, że, na przykład w Brazylii, nie odniósł dokładnie takiego samego efektu jak w krajach europejskich czy Stanach Zjednoczonych, co może być związane z innymi szczególnymi okolicznościami. Ale także oczywiście przynosił pozytywne zmiany w tamtejszej społeczności szkolnej.
A u nas, w Polsce, jak przyjął się projekt „gry w dobre zachowania”? Jak obecnie wygląda prowadzenie projektu i jego dalszy rozwój?
W Polsce od początku jednym z promotorów projektu jest krakowska fundacja „Ukryte skrzydła”, która czuwa nad programem w kilkunastu szkołach krakowskich i warszawskich. Od ubiegłego roku projekt rozkwita tam na niebywałą niemal skalę. Na przykład: w Gdańsku zaczęliśmy w ubiegłym roku od 112-stu klas pierwszych, a w tym roku szkolnym dołączy kolejnych 85 klas. Czyli będziemy mieli około 200-stu klas działających w projekcie.
Urząd Miasta Gdańsk dofinansował realizację programu w Gdańsku, dzięki czemu stało się możliwe jego wdrożenie. Mnie poproszono o koordynację tego programu właśnie na terenie Gdańska. Być może będzie przechodzić do sąsiednich miejscowości, jednak na razie robimy to w Gdańsku. Patrzymy też łakomym okiem na Gdynię. Jesteśmy już po obiecujących rozmowach z władzami Sopotu.
Jaka jest Pana rola w projekcie? Co wymaga Pana największego zaangażowania?
Jak wspomniałem, zafascynowałem się tym programem we wrześniu ubiegłego roku. Najpierw analizowałem sam projekt na papierze, ale ponieważ jestem też coachem w programie, nie tylko koordynatorem, to miałem pod swoją opieką ośmiu nauczycieli.
Struktura programu wygląda w ten sposób, że najpierw organizujemy pięciodniowe szkolenie. Podczas niego uczymy nauczycieli tego, jak dostosować swoje metody wychowawcze do programu, dajemy im wszystkie przybory, a jest ich całkiem sporo. Są to m.in. tablice poglądowe z naszymi zasadami. Dzienniczki dobrych zachowań dla każdego ucznia. Kolejne sukcesy, które odnosi dziecko, wiążą się bowiem z otrzymaniem drobnych nagród, np. naklejek z uśmiechniętą buzią.
Metoda jest oparta właśnie nie o karanie, lecz o wzmacnianie pozytywne. Duży nacisk kładzie się na to, żeby dzieci były nagradzane – poprzez różne materialne i niematerialne nagrody, które pozytywnie wzmacniają u nich chęć do tego, żeby stosować się do zasad. Po szkoleniu każdy nauczyciel jest pod opieką coacha przez cały rok szkolny. Coacha, czyli takiej osoby, która mu towarzyszy, służy radą i regularnie się z nim kontaktuje, rozmawia. Spotyka się też w klasie i od czasu do czasu jest zapraszana do udziału w grze z dziećmi.
Jak bardzo gra w dobre zachowania zmienia podejście nauczyciela do nauczania? W porównaniu z tym tradycyjnym modelem, który jest nam znany z naszych szkolnych lat.
Gra jest o tyle ciekawa i fajna, że nie burzy nauczycielowi toku nauczania. Tak naprawdę nauczyciel, który przystępuje do tego projektu nabywa umiejętności, dostaje te materiały. Potem jest proszony, żeby realizując zwykły program swojego nauczania, czyli to, co robi z tymi uczniami klasy pierwszej lub drugiej, dodał anturaż tego projektu.
Na przykład, ćwicząc z dziećmi kaligrafię i rysując literę albo robiąc jakieś inne zadanie, żeby wcześniej zakomunikował: „teraz będziemy to samo ćwiczenie robić w ten sposób, że zagramy w grę dobre zachowania”. Od teraz przez kolejne 10 minut dzieci rysują literki, ale jednocześnie są proszone o to, żeby zastosować się do czterech zasad dotyczących właśnie jakości pracy.
- Pracujemy cicho i spokojnie.
- Jesteśmy wobec siebie uprzejmi.
- Opuszczamy nasze miejsca tylko za pozwoleniem.
- Postępujemy zgodnie z poleceniami.
Nauczyciel przygląda się pracy dzieci, a potem podsumowuje jej przebieg. Oczywiście mówię o tym w dużym skrócie. W czasie powiedzmy 40-45 minut lekcji, nauczyciel 10 minut poświęca na grę w dobre zachowania. Po jakimś czasie dzieci mają z tego świetną zabawę. Dostosowują się stosunkowo łatwo – wręcz czekają, kiedy będzie kolejna gra. Nauczyciel nie musi robić nic dodatkowego – gra przbiega obok treści edukacyjnych przekazywanych w toku programu nauczania.
Czyli dla dzieci jest to kontynuacja modelu „nauki przez zabawę”?
Forma gry jest przyjazna zarówno dla dziecka jak i nauczyciela. Dzieci są zaangażowane i zadowolone, cieszą się i uczą się stosować te najprostsze zasady, czyli na przykład, żeby pracować na jednym z pięciu poziomów głośności, co już jest ułatwieniem dla nauczyciela. On z kolei spokojnie realizuje przewidzianą podstawę programową. Utrzymać porządek w klasie to nie takie łatwe zadanie, zwłaszcza z siedmiolatkami. W obliczu powrotu do szkoły po przerwie wynikającej z nauki zdalnej jest to również utrudnione. Gra pozwoliła pokonać również te popandemiczne trudności, co okazało się niezamierzonym, dodatkowym plusem.
Gdy byłem coachem nauczycieli z jednej z gdańskich szkół i widziałem, już w praktyce, jak wygląda gra, gdy przychodziłem na lekcje, rozmawiałem z nauczycielami, to zafascynowałem się tym tematem jeszcze bardziej. Widziałem, jak na początku nauczyciele dość ostrożnie do tego przystępują, wiadomo, to dla nich coś nowego. Potem, z czasem, sami się przekonali do tego narzędzia. Mało tego, dzisiaj wielu z nich już nie wyobraża sobie, że mogą uczyć dzieci bez zastosowania gry w dobre zachowania.
Rozumiem, że dobre słowo niesie się wśród kadry nauczycielskiej i chętnych do projektu nie brakuje?
Do nowego naboru zgłaszają się nauczyciele, którzy nie uczestniczyli wcześniej, ale coś o projekcie słyszeli. Sami z siebie są zainteresowani, pytają o program. To jest kolejny pozytywny efekt – nie tylko dzieci się czegoś uczą, ale również nauczyciele nabywają takich umiejętności, których nie ma na studiach ani szkoleniach. Właśnie tego wspomnianego patrzenia na pozytywy, nagradzania – wzmacniania pozytywnego. To jest bardzo skuteczna metoda.
Niestety, polska szkoła skażona jest jeszcze taką „czarną pedagogiką” z lat 20-30-tych ubiegłego stulecia – to oczywiście moja opinia, jednak zajmuję się tą tematyką już od wielu lat. Program jest dodatkowym przyczynkiem do tego, żeby nauczyciele odchodzili od starych metod wychowawczych. Aby nabywali umiejętności jak pracować z dziećmi i dodatkowo nie zwiększać stresu i napięć. Nauka ma w dalszym ciągu być zabawą i obie strony mają czerpać dobre doświadczenia.
Zaciekawiło mnie to, że po gruntownym przeszkoleniu i otrzymaniu kompletu materiałów pozostają Państwo w dalszym ciągu w stałym kontakcie z ekspertami ze Stanów, są pod ich kontrolą, służą oni Państwu konsultacjami i ogólną pomocą. Jak udało się pogodzić polskie szkolne realia z amerykańskimi tak, aby projekt miał szansę na powodzenie również u nas? A może zasady gry są na tyle uniwersalne, że nie stanowiło to problemu?
Tak, musimy składać dokładne sprawozdania autorom metody, dlatego też prosimy nauczycieli, żeby wszystko kompleksowo dokumentowali. Na szczęście odbywa się to za pomocą platformy on-line. Nauczyciele wprowadzają swoje raporty. Amerykanie pozostawiają sobie prawo do wglądu i oceny, na ile przestrzegane są zasady.
Mam wnuczki, które się uczą w Kalifornii. Akurat mniej-więcej na poziomie edukacji pierwszej klasy, więc nawet mam osobite doświadczenia. Byłem tam, widziałem i otrzymuję na bieżąco relację, jak wygląda nauka w amerykańskich szkołach. W porównaniu z nauką polskich dzieci widzę oczywiście pewne różnice. Aczkolwiek gra dotyczy właśnie tak elementarnych rzeczy, że tutaj jakieś specjalnej manipulacji nie trzeba było dokonywać, aby ją dostosować. Są subtelne różnice, np. w jakichś sformułowaniach dotyczących zasad, ale tak naprawdę to są kosmetyczne zmiany. Ten projekt można było zacząć realizować oczywiście dopiero po gruntownym i dokładnym tłumaczeniu wszystkich materiałów szkoleniowych.
Pierwsze lata programu w Polsce to był właśnie ogromny wysiłek włożony w tłumaczenie. Nauczyciel dostaje podręcznik, coach dostaje podręczną prezentację, są też wspomniane dzienniczki dobrych zachowań, tablice, które nauczyciel dostaje do zawieszenia w klasie i do używania itd. To musiało być bardzo dobrze przetłumaczone – zrozumiałe dla polskiego dziecka. Zarówno polskie jak i amerykańskie materiały dotyczące Gry są dostępne w Internecie – można obejrzeć nagrania wideo z przebiegu Gry w szkole polskiej, w szkole amerykańskiej. Wtedy zobaczy się, że specjalnie się od siebie nie różnią.
Amerykańskie społeczeństwo jest wielokulturowe, są dzieci posługujące się różnymi językami, co czasem sprawia trudność i staje się wyzwaniem dla amerykańskiego nauczyciela. Ale tu z kolei mogę powiedzieć, że ostatni czas pokazał nam, że my też musimy się z tym zmierzyć. Liczba dzieci ukraińskich, które pojawiły się w polskich szkołach, także w pierwszych klasach, czyli tych objętych grą w dobre zachowania, była takim wyzwaniem. Jak w zmienionych warunkach realizować projekt? Okazało się, że nie ma z tym problemu.
Czyli różnice występują, ale marginalnie.
Z drugiej strony w Ameryce, w porównaniu z nami, ludzie znacznie wcześniej skłaniają się ku współdziałaniu i współpracy w społeczeństwie. To się wiąże, jak sądzę, jeszcze z historią Stanów Zjednoczonych, tym, jak one powstały. Zakładanie miasteczek, wspólne budowanie domów, kościołów itd. To trwa do dzisiaj, choć może nie jest tak widoczne. W ten sposób powstały wspólnotowe formy rozwiązywania problemów. Ot, chociażby program Anonimowych Alkoholików, który był oryginalnie metodą amerykańską. W Europie zawsze leczono indywidualnie – lekarz czy psycholog, psychoterapeuta odbywali spotkania 1-1 z pacjentami w prywatnych gabinetach. Amerykanie stwierdzili zaś, że znacznie skuteczniej można pewne rzeczy wprowadzać, gdy pacjentów z podobnymi problemami zbierze się w jedną grupę. Nawet jeśli nie będzie z nimi psychoterapeuty, tylko będzie samopomoc, pomoc wzajemna.
Stąd też pochodzą korzenie gry w dobre zachowania. Jednym z celów jest nauczenie dzieci współpracy w zespole. Jest taki etap gry, w którym nauczyciel mówi tylko, jakie jest zadanie, przypomina o zasadach, a potem mówi, że gra w dobre zachowania zaczyna się teraz i nastawia timer.
Oznacza to, że nauczyciel przez następne 15 minut milczy, z wyjątkiem sytuacji, kiedy mówi na przykład tak: „zespół pierwszy otrzymuje minus za złamanie zasady nr jeden. Pozostałym dzieciom gratuluję stosowania się do zasad”. I dalej milczy. Nie koryguje, nie pokazuje, nie mówi, co muszą zmienić. To jest dla nauczyciela trudne, bo zwykle nauczyciel chce podejść do dziecka i pomóc mu albo, nie wiem, skarcić, usadzić. To jest największa trudność dla polskiego nauczyciela. Ma tylko chodzić po klasie, patrzeć, tylko punktować. Mówi: „w zespole trzecim złamano zasadę numer 3.” Widzi to, ale jednocześnie zaznacza: „pozostałym dzieciom gratuluję, że tak świetnie stosują się do zasad”. I znowu milczy. Tylko o to chodzi. Dzieci mają pracować same, ale jednocześnie nie są oceniane indywidualnie, lecz w zespołach. Właśnie to jest to, do czego zmierzam. W tej grze dzieci z czasem zauważają, że uzyskują więcej plusów (lub uzyskują mniej minusów) wtedy, kiedy sobie wzajemnie pomagają.
Jak taka dziecięca pomoc wygląda w praktyce?
Na przykład, gdy Jasiu ma ochotę wstawać, a ustalona zasada jest taka, że w czasie Gry nie wstajemy, to Zosia mówi mu, aby tego nie robił, dla dobra grupy. Tu się zaczyna współpraca. Dzieci zaczynają zmierzać peletonem do mety, a nie delegują lidera, co jest z kolei bardziej europejską koncepcją. Zresztą tak jak czasami wśród kolarzy nie chodzi o to, żeby jeden lider doleciał pierwszy do mety, tylko żeby cała drużyna była na pierwszych pozycjach, tak tutaj dzieci uczą się wartości pracy zespołowej.
To jest właśnie fajne i nowe podejście dla polskiej szkoły, żeby położyć nacisk na współpracę. Pytała Pani o różnice, dlatego o tym opowiadam.
W Polsce, ogółem w Europie, często jest tak, że się cieszymy, gdy jakieś dziecko ma wybitne zdolności i osiąga ponadprzeciętne wyniki. Wtedy to dziecko się premiuje i zauważa. Ono doświadcza wzmocnienia nagrody, zaś inne dzieci pozostają w cieniu, są traktowane jako mało ważne. Z kolei w Grze chodzi o coś innego. Żeby cały zespół, a nie jednostka, osiągał sukces. To jest największa różnica, największe kulturowe wyzwanie. Oczywiście jest to moje zdanie, ale mnie się taki model bardzo podoba.
Jestem absolutnie przekonany, że takiego podejścia nam brakuje tutaj, w naszej części świata. Takiej świadomości, żeby pracować w zespole. Że jest to naturalny sposób, w który działamy, bo widzimy, że razem będziemy mogli zrobić coś lepiej niż w pojedynkę.
Nasz kolega robi coś wolniej? Nie mówimy „ja to zrobię”, to nie jest metoda. A przynajmniej nie zawsze. Czasami trzeba zwolnić, żebyśmy wszyscy dojechali do mety.
To, co Pan właśnie powiedział na temat pracy zespołowej – jak najbardziej się z tym zgadzam. Rozumiem, że „gra w dobre zachowania” ma na celu pielęgnowanie dobrych postaw u dzieci, zwłaszcza w długofalowym ujęciu. Dzieci nie tylko uczą się asertywności w grupie, ale również wrażliwości na drugą osobę, tego jak jej pomóc, w duchu empatii i wspólnego działania.