Rozstaniom towarzyszą silne, trudne emocje, bez względu na staż związku. Oczekiwaliśmy wspólnego happy endu, który jednak się nie spełnił.
Jednak, czy aby na pewno źle się stało?
Z perspektywy upływającego czasu (który, jak wiemy, najlepiej leczy rany), gdy minie kilka lat i ponownie spojrzymy na dawny związek, czasem może pomyślimy – jak dobrze! Wspomniana wcześniej burza emocjonalna, towarzysząca zakończeniu związku, przysłaniała nam wtedy obiektywne myślenie. Na tamten moment nawet nie byliśmy w stanie racjonalnie ocenić, czy trwanie w związku jest rzeczywiście lepsze, czy tak tylko podpowiada nam zranione serce.
Na to nakłada się kolejne zniekształcenie. W pamięci uwypuklają nam się złe cechy charakteru byłego partnera i przykre sytuacje z przeszłości. Chociaż to może nie do końca dobrze, bo jednak jakieś miłe chwile na pewno miały miejsce. Mózg po czasie zakrywa pozytywne wspomnienia, chcąc uchronić nas przed niepotrzebnymi rozterkami. Choć co wnikliwsi analizatorzy rzeczywistości i tak mogą mimo woli dać się ponieść myślom z rodzaju
„co by było gdyby”.
Z czasem dojdziemy do wniosku, że paradoksalnie, rozstanie może być początkiem czegoś lepszego. Brzmi jak banał, natomiast, jeśli dwoje ludzi nie mogło się ze sobą dogadać, próbowało na wszystkie sposoby, zaś w efekcie i tak miłość nie przetrwała, jak uznać, że stracili coś cennego, skoro ich walka nie miała końca?
Smutne, jednak bardziej prawdziwe niż ekranizacje romansów. Tam happy end zakłada wprost, że zostaję się z tą samą osobą, niezależnie od wszelkich innych okoliczności. Zwłaszcza takich, które wskazywałyby na to, że filmowa para w prawdziwym życiu nie przetrwałaby dalej niż do napisów końcowych. Zarzuca się często naszym czasom, że zamiast próbować naprawiać, odrzucamy i sięgamy po coraz to nowe, również związki. Jednak, gdy nie czujemy się dobrze z drugą osobą, może dopiero rozstanie z nią zaprowadzi nas do happy endu z kimś innym, kogo inaczej nie mielibyśmy szansy poznać od strony relacji romantycznej.