Dowody- wspomnienia osoby dotkniętej przemocą domową.

2 minut czytania
07.12.2022

Pierwsze pytanie, jakie usłyszysz to: „Czy ma Pani dowody?”

Nikt nie pyta, jak się czujesz, czy czegoś potrzebujesz, jak sobie z tym radzisz…

Najważniejszy jest dowód. W każdej postaci: sms, fotografia, wszystko, co może przyczynić się do udowodnienia stanu faktycznego. Najlepiej, by zawierał dokładną datę…tylko i aż tyle.

Człowiek doświadczający przemocy nie myśli o takich rzeczach.

„Jak to-dowód?”

Przecież tam byłam, widziałam, czułam, słyszałam. To niestety nie wystarczy. Wielokrotnie więc brałam czystą kartkę i drżącą ręką pisałam przebieg zdarzenia: data, godzina oraz dialog, każde słowo, które usłyszałam, wszystko, co wtedy czułam, co udało mi się zapamiętać, a o czym tak bardzo chciałam zapomnieć. Nawet jeśli, coś wydawało mi się mało istotne, później, w kontekście całości zdarzenia, miało największy sens. Były sytuacje, że nie miałam pod ręką długopisu ani kartki, ale telefon miałam zawsze. Wiem, że byłoby mi wtedy dużo łatwiej, gdybym miała taką aplikację.

Żyjemy wciąż w pośpiechu, ileż to razy zdarza się, że przez przypadek coś wykasujemy, usuniemy, telefon nagle przestanie „współpracować”. W aplikacji wszystko zostaje, nie musisz martwić się – gdzie zostawiłaś kartkę z notatką z tego zdarzenia. Nie zastanawiaj się, czy coś się przyda. Po prostu „wyrzuć to” z siebie. Tu liczysz się Ty, Twoje myśli, Twoje uczucia, Twoje czyny. Cokolwiek uznasz za dowód, może przyczynić się do przekonania innych o tym, jak było naprawdę. Nikt bowiem nie widzi tego, co wewnątrz Ciebie: Twoich ran, „szpilek” powbijanych w serce, słów, które przecięły Cię na wskroś i pod którymi ugięły Ci się kolana…Jeśli już raz wyrzucisz z siebie bolesne zdarzenia, później będzie Ci łatwiej o nich rozmawiać np. w sądzie.

Każdy dowód jest dobry i nawet jeśli się nie przyda, to przyczyni się do Twojego procesu odzyskiwania sił, bo zdarzenie będzie już w jakiś sposób poza Tobą.

Osoba anonimowa

Krótka opinia psychologa

Kiedy rozmawiam z ludźmi doświadczającymi przemocy nabieram przekonania, że przemoc boli podwójnie. Boli w chwili, w której jej doświadczają oraz w momencie, kiedy zaczynają o niej mówić. Zaprzeczenie, bagatelizowanie, racjonalizacja, wyparcie i szereg innych mechanizmów obronnych pozwalają trwać i przetrwać w często bardzo toksycznych relacjach, ale kiedy w wyniku pracy z psychologiem albo tego, że przelewa się kropla goryczy klientka lub klient postanawia tę relację zmienić zaczyna potrzebować solidnych argumentów. Niebieski kalendarz może bardzo w tym pomóc. Zbierane tam informacje pozwalają nazwać rzeczy po imieniu, określić cykle przemocy – dzięki czemu odzyskać możliwość wpływu na sytuację oraz zebrać konkrety, które pomogą przemocy zaprzestać. Te konkrety to dowody na to, że byliśmy krzywdzeni. Bo niestety dowodem nie jest to, że mówimy prawdę, że tam byliśmy, że czuliśmy to co czuliśmy i dobrze wiemy, jak było. Dowodem są konkretne zapiski, relacje, obdukcje, konkretne daty, miejsca i świadkowie. Niebieski kalendarz według mnie jest narzędziem, które pozwala dbać i chronić siebie w sytuacji, kiedy nie zawsze jesteśmy bezpieczni i chronieni przez osoby teoretycznie nam bliskie.

Wywiad z Panem Krzysztofem Sarzałą.

8 minut czytania
07.11.2022

Elżbieta Dalecka: Dzisiaj chcę przede wszystkim porozmawiać o Pana nowym projekcie „Gra w dobre zachowania”. Może na początek – skąd pojawił się taki pomysł? Z tego, co już jest mi wiadome, to koncepcja amerykańska. Jakie są Pana pierwsze doświadczenia związane z tym projektem?

Krzysztof Sarzała: Dowiedziałem się o projekcie mniej więcej roku temu. Jednak to już dwa lata wcześniej dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Pan Krzysztof Brzózka, będąc w Stanach Zjednoczonych, poznał projekt o nazwie „Gra w dobre zachowania” (ang. „good behaviour game”, „GBG”).

Projekt ten jest realizowany w niektórych ze stanów USA już od lat 70-tych ubiegłego wieku. Program adresowany jest do dzieci tzw. edukacji wczesnoszkolnej, odpowiednika naszych klas 1-3 Szkoły Podstawowej. Dzieci, które zaczynają naukę szkolną, zmierzają się z pewnym kryzysem normatywnym – dziecko w nowym środowisku musi nabyć pewnych umiejętności.  Chodząc do szkoły, musi nauczyć się budować relacje z rówieśnikami, umieć współpracować z dorosłym-nauczycielem itp. Takich zadań rozwojowych postawionych przed dzieckiem jest bardzo dużo.

Dla takiego malucha, który najczęściej wychodzi z domu z czułych objęć mamusi i tatusia, jest to ogromne przeżycie. Jednym dzieciom przychodzi to łatwiej, inne trudniej znoszą zmiany. Ale to już przez psychologów i pedagogów zostało dawno zauważone. Stąd powstał pomysł wspomnianego programu – miało to być antidotum, recepta na bezkolizyjne wejście dziecka do środowiska szkolnego. Jego celem jest ułatwienie dzieciom nauki zasad współpracy z innymi dziećmi, poznawania reguł rządzących szkolnym światem i stosowania się do tych reguł.

„Gra” pozostaje w konwencji zabawy. Wszystkim dzieciom wprowadza się jak najprostsze zasady. Na przykład, zachowujemy pewien poziom głośności, przestrzegamy reguł, stosujemy się do instrukcji, jesteśmy dla siebie uprzejmi. Są to bardzo proste zasady, właściwie elementarne, ale zanim dzieci je przyswoją i będą stosować na co dzień, bez zaleceń i poleceń, to trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Wyniki badań co do efektów programu wykazały, że nie tylko ułatwia on „wejście” do szkoły jako instytucji. Okazuje się, że dzieci mają mniejsze skłonności do różnych zaburzeń, trudności i kryzysów w wieku dorastania, a nawet chorób w zakresie zdrowia psychicznego. Właśnie to bezkolizyjne wejście w szkolny świat w wieku 5-8 lat przynosi efekty w wieku nastoletnim.

O jakich efektach mowa?

Amerykański Instytut Badawczy przez wiele lat badał skuteczność programu i okazało się, że te dzieci, które uczestniczyły w programie, w stosunku do grup kontrolnych, czyli tych, które nie uczestniczyły w projekcie, porównując ich po osiągnięciu wieku 20-stu lat, rzadziej musiały korzystać z pomocy w zakresie zdrowia psychicznego, miały mniej problemów związanych z sięganiem po środki odurzające, rzadziej wpadały też w inne uzależnienia. Stwierdzono, że potrafią lepiej współpracować. Nie są to jednak „cudowne” efekty. Program jest tylko jednym z elementów, który ułatwia późniejsze funkcjonowanie w dorosłym życiu w niezaburzony, niezakłócony sposób i to właśnie zostało potwierdzone.

To od wskazanej instytucji kupiliśmy licencję na wprowadzenie projektu w Polsce. Sprawują oni również kontrolę nad tym, żeby program był przez nas wykonywany zgodnie z zaleceniami – nie możemy wykorzystać tylko jakiejś jego części, a resztę pominąć. Jesteśmy dokładnie sprawdzani, czy stosujemy wszystkie te zasady, które nam przekazano.

Poza Stanami Zjednoczonymi program realizowany jest – w państwach Europy Zachodniej, a także w Brazylii. O ile wszędzie przynosił rezultaty, to autorzy dość szczególnie podkreślają, że, na przykład w Brazylii, nie odniósł dokładnie takiego samego efektu jak w krajach europejskich czy Stanach Zjednoczonych, co może być związane z innymi szczególnymi okolicznościami. Ale także oczywiście przynosił pozytywne zmiany w tamtejszej społeczności szkolnej.

A u nas, w Polsce, jak przyjął się projekt „gry w dobre zachowania”? Jak obecnie wygląda prowadzenie projektu i jego dalszy rozwój?

W Polsce od początku jednym z promotorów projektu jest krakowska fundacja „Ukryte skrzydła”, która czuwa nad programem w kilkunastu szkołach krakowskich i warszawskich. Od ubiegłego roku projekt rozkwita tam na niebywałą niemal skalę. Na przykład: w Gdańsku zaczęliśmy w ubiegłym roku od 112-stu klas pierwszych, a w tym roku szkolnym dołączy kolejnych 85 klas. Czyli będziemy mieli około 200-stu klas działających w projekcie.

Urząd Miasta Gdańsk dofinansował realizację programu w Gdańsku, dzięki czemu stało się możliwe jego wdrożenie. Mnie poproszono o koordynację tego programu właśnie na terenie Gdańska. Być może będzie przechodzić do sąsiednich miejscowości, jednak na razie robimy to w Gdańsku. Patrzymy też łakomym okiem na Gdynię. Jesteśmy już po obiecujących rozmowach z władzami Sopotu.

Jaka jest Pana rola w projekcie? Co wymaga Pana największego zaangażowania?

Jak wspomniałem, zafascynowałem się tym programem we wrześniu ubiegłego roku. Najpierw analizowałem sam projekt na papierze, ale ponieważ jestem też coachem w programie, nie tylko koordynatorem, to miałem pod swoją opieką ośmiu nauczycieli.

Struktura programu wygląda w ten sposób, że najpierw organizujemy pięciodniowe szkolenie. Podczas niego uczymy nauczycieli tego, jak dostosować swoje metody wychowawcze do programu, dajemy im wszystkie przybory, a jest ich całkiem sporo. Są to m.in. tablice poglądowe z naszymi zasadami. Dzienniczki dobrych zachowań dla każdego ucznia. Kolejne sukcesy, które odnosi dziecko, wiążą się bowiem z otrzymaniem drobnych nagród, np. naklejek z uśmiechniętą buzią.

Metoda jest oparta właśnie nie o karanie, lecz o wzmacnianie pozytywne. Duży nacisk kładzie się na to, żeby dzieci były nagradzane – poprzez różne materialne i niematerialne nagrody, które pozytywnie wzmacniają u nich chęć do tego, żeby stosować się do zasad. Po szkoleniu każdy nauczyciel jest pod opieką coacha przez cały rok szkolny. Coacha, czyli takiej osoby, która mu towarzyszy, służy radą i regularnie się z nim kontaktuje, rozmawia. Spotyka się też w klasie i od czasu do czasu jest zapraszana do udziału w grze z dziećmi.

Jak bardzo gra w dobre zachowania zmienia podejście nauczyciela do nauczania? W porównaniu z tym tradycyjnym modelem, który jest nam znany z naszych szkolnych lat.

Gra jest o tyle ciekawa i fajna, że nie burzy nauczycielowi toku nauczania. Tak naprawdę nauczyciel, który przystępuje do tego projektu nabywa umiejętności, dostaje te materiały. Potem jest proszony, żeby realizując zwykły program swojego nauczania, czyli to, co robi z tymi uczniami klasy pierwszej lub drugiej, dodał anturaż tego projektu.

Na przykład, ćwicząc z dziećmi kaligrafię i rysując literę albo robiąc jakieś inne zadanie, żeby wcześniej zakomunikował: „teraz będziemy to samo ćwiczenie robić w ten sposób, że zagramy w grę dobre zachowania”. Od teraz przez kolejne 10 minut dzieci rysują literki, ale jednocześnie są proszone o to, żeby zastosować się do czterech zasad dotyczących właśnie jakości pracy.

  1. Pracujemy cicho i spokojnie.
  2. Jesteśmy wobec siebie uprzejmi.
  3. Opuszczamy nasze miejsca tylko za pozwoleniem.
  4. Postępujemy zgodnie z poleceniami.

Nauczyciel przygląda się pracy dzieci, a potem podsumowuje jej przebieg. Oczywiście mówię o tym w dużym skrócie. W czasie powiedzmy 40-45 minut lekcji, nauczyciel 10 minut poświęca na grę w dobre zachowania. Po jakimś czasie dzieci mają z tego świetną zabawę. Dostosowują się stosunkowo łatwo – wręcz czekają, kiedy będzie kolejna gra. Nauczyciel nie musi robić nic dodatkowego – gra przbiega obok treści edukacyjnych przekazywanych w toku programu nauczania.

Czyli dla dzieci jest to kontynuacja modelu „nauki przez zabawę”?

Forma gry jest przyjazna zarówno dla dziecka jak i nauczyciela. Dzieci są zaangażowane i zadowolone, cieszą się i uczą się stosować te najprostsze zasady, czyli na przykład, żeby pracować na jednym z pięciu poziomów głośności, co już jest ułatwieniem dla nauczyciela. On z kolei spokojnie realizuje przewidzianą podstawę programową. Utrzymać porządek w klasie to nie takie łatwe zadanie, zwłaszcza z siedmiolatkami. W obliczu powrotu do szkoły po przerwie wynikającej z nauki zdalnej jest to również utrudnione. Gra pozwoliła pokonać również te popandemiczne trudności, co okazało się niezamierzonym, dodatkowym plusem. 

Gdy byłem coachem nauczycieli z jednej z gdańskich szkół i widziałem, już w praktyce, jak wygląda gra, gdy przychodziłem na lekcje, rozmawiałem z nauczycielami, to zafascynowałem się tym tematem jeszcze bardziej. Widziałem, jak na początku nauczyciele dość ostrożnie do tego przystępują, wiadomo, to dla nich coś nowego. Potem, z czasem, sami się przekonali do tego narzędzia. Mało tego, dzisiaj wielu z nich już nie wyobraża sobie, że mogą uczyć dzieci bez zastosowania gry w dobre zachowania.

Rozumiem, że dobre słowo niesie się wśród kadry nauczycielskiej i chętnych do projektu nie brakuje?

Do nowego naboru zgłaszają się nauczyciele, którzy nie uczestniczyli wcześniej, ale coś o projekcie słyszeli. Sami z siebie są zainteresowani, pytają o program. To jest kolejny pozytywny efekt – nie tylko dzieci się czegoś uczą, ale również nauczyciele nabywają takich umiejętności, których nie ma na studiach ani szkoleniach. Właśnie tego wspomnianego patrzenia na pozytywy, nagradzania – wzmacniania pozytywnego. To jest bardzo skuteczna metoda.

Niestety, polska szkoła skażona jest jeszcze taką „czarną pedagogiką” z lat 20-30-tych ubiegłego stulecia – to oczywiście moja opinia, jednak zajmuję się tą tematyką już od wielu lat. Program jest dodatkowym przyczynkiem do tego, żeby nauczyciele odchodzili od starych metod wychowawczych. Aby nabywali umiejętności jak pracować z dziećmi i dodatkowo nie zwiększać stresu i napięć. Nauka ma w dalszym ciągu być zabawą i obie strony mają czerpać dobre doświadczenia.

Zaciekawiło mnie to, że po gruntownym przeszkoleniu i otrzymaniu kompletu materiałów pozostają Państwo w dalszym ciągu w stałym kontakcie z ekspertami ze Stanów, są pod ich kontrolą, służą oni Państwu konsultacjami i ogólną pomocą. Jak udało się pogodzić polskie szkolne realia z amerykańskimi tak, aby projekt miał szansę na powodzenie również u nas? A może zasady gry są na tyle uniwersalne, że nie stanowiło to problemu?

Tak, musimy składać dokładne sprawozdania autorom metody, dlatego też prosimy nauczycieli, żeby wszystko kompleksowo dokumentowali. Na szczęście odbywa się to za pomocą platformy on-line. Nauczyciele wprowadzają swoje raporty. Amerykanie pozostawiają sobie prawo do wglądu i oceny, na ile przestrzegane są zasady.

Mam wnuczki, które się uczą w Kalifornii. Akurat mniej-więcej na poziomie edukacji pierwszej klasy, więc nawet mam osobite doświadczenia. Byłem tam, widziałem i otrzymuję na bieżąco relację, jak wygląda nauka w amerykańskich szkołach. W porównaniu z nauką polskich dzieci widzę oczywiście pewne różnice. Aczkolwiek gra dotyczy właśnie tak elementarnych rzeczy, że tutaj jakieś specjalnej manipulacji nie trzeba było dokonywać, aby ją dostosować. Są subtelne różnice, np. w jakichś sformułowaniach dotyczących zasad, ale tak naprawdę to są kosmetyczne zmiany. Ten projekt można było zacząć realizować oczywiście dopiero po gruntownym i dokładnym tłumaczeniu wszystkich materiałów szkoleniowych.

Pierwsze lata programu w Polsce to był właśnie ogromny wysiłek włożony w tłumaczenie. Nauczyciel dostaje podręcznik, coach dostaje podręczną prezentację, są też wspomniane dzienniczki dobrych zachowań, tablice, które nauczyciel dostaje do zawieszenia w klasie i do używania itd. To musiało być bardzo dobrze przetłumaczone – zrozumiałe dla polskiego dziecka. Zarówno polskie jak i amerykańskie materiały dotyczące Gry są dostępne w Internecie – można obejrzeć nagrania wideo z przebiegu Gry w szkole polskiej, w szkole amerykańskiej. Wtedy zobaczy się, że specjalnie się od siebie nie różnią.

Amerykańskie społeczeństwo jest wielokulturowe, są dzieci posługujące się różnymi językami, co czasem sprawia trudność i staje się wyzwaniem dla amerykańskiego nauczyciela.  Ale tu z kolei mogę powiedzieć, że ostatni czas pokazał nam, że my też musimy się z tym zmierzyć. Liczba dzieci ukraińskich, które pojawiły się w polskich szkołach, także w pierwszych klasach, czyli tych objętych grą w dobre zachowania, była takim wyzwaniem. Jak w zmienionych warunkach realizować projekt? Okazało się, że nie ma z tym problemu.

Czyli różnice występują, ale marginalnie.

Z drugiej strony w Ameryce, w porównaniu z nami, ludzie znacznie wcześniej skłaniają się ku współdziałaniu i współpracy w społeczeństwie. To się wiąże, jak sądzę, jeszcze z historią Stanów Zjednoczonych, tym, jak one powstały. Zakładanie miasteczek, wspólne budowanie domów, kościołów itd. To trwa do dzisiaj, choć może nie jest tak widoczne. W ten sposób powstały wspólnotowe formy rozwiązywania problemów. Ot, chociażby program Anonimowych Alkoholików, który był oryginalnie metodą amerykańską.  W Europie zawsze leczono indywidualnie – lekarz czy psycholog, psychoterapeuta odbywali spotkania 1-1 z pacjentami w prywatnych gabinetach. Amerykanie stwierdzili zaś, że znacznie skuteczniej można pewne rzeczy wprowadzać, gdy pacjentów z podobnymi problemami zbierze się w jedną grupę. Nawet jeśli nie będzie z nimi psychoterapeuty, tylko będzie samopomoc, pomoc wzajemna.

Stąd też pochodzą korzenie gry w dobre zachowania. Jednym z celów jest nauczenie dzieci współpracy w zespole. Jest taki etap gry, w którym nauczyciel mówi tylko, jakie jest zadanie, przypomina o zasadach, a potem mówi, że gra w dobre zachowania zaczyna się teraz i nastawia timer.

Oznacza to, że nauczyciel przez następne 15 minut milczy, z wyjątkiem sytuacji, kiedy mówi na przykład tak: „zespół pierwszy otrzymuje minus za złamanie zasady nr jeden. Pozostałym dzieciom gratuluję stosowania się do zasad”. I dalej milczy. Nie koryguje, nie pokazuje, nie mówi, co muszą zmienić. To jest dla nauczyciela trudne, bo zwykle nauczyciel chce podejść do dziecka i pomóc mu albo, nie wiem, skarcić, usadzić. To jest największa trudność dla polskiego nauczyciela. Ma tylko chodzić po klasie, patrzeć, tylko punktować. Mówi: „w zespole trzecim złamano zasadę numer 3.” Widzi to, ale jednocześnie zaznacza: „pozostałym dzieciom gratuluję, że tak świetnie stosują się do zasad”. I znowu milczy. Tylko o to chodzi. Dzieci mają pracować same, ale jednocześnie nie są oceniane indywidualnie, lecz w zespołach. Właśnie to jest to, do czego zmierzam. W tej grze dzieci z czasem zauważają, że uzyskują więcej plusów (lub uzyskują mniej minusów) wtedy, kiedy sobie wzajemnie pomagają.

Jak taka dziecięca pomoc wygląda w praktyce?

Na przykład, gdy Jasiu ma ochotę wstawać, a ustalona zasada jest taka, że w czasie Gry nie wstajemy, to Zosia mówi mu, aby tego nie robił, dla dobra grupy. Tu się zaczyna współpraca. Dzieci zaczynają zmierzać peletonem do mety, a nie delegują lidera, co jest z kolei bardziej europejską koncepcją. Zresztą tak jak czasami wśród kolarzy nie chodzi o to, żeby jeden lider doleciał pierwszy do mety, tylko żeby cała drużyna była na pierwszych pozycjach, tak tutaj dzieci uczą się wartości pracy zespołowej.

To jest właśnie fajne i nowe podejście dla polskiej szkoły, żeby położyć nacisk na współpracę. Pytała Pani o różnice, dlatego o tym opowiadam.

W Polsce, ogółem w Europie, często jest tak, że się cieszymy, gdy jakieś dziecko ma wybitne zdolności i osiąga ponadprzeciętne wyniki. Wtedy to dziecko się premiuje i zauważa. Ono doświadcza wzmocnienia nagrody, zaś inne dzieci pozostają w cieniu, są traktowane jako mało ważne. Z kolei w Grze chodzi o coś innego. Żeby cały zespół, a nie jednostka, osiągał sukces. To jest największa różnica, największe kulturowe wyzwanie. Oczywiście jest to moje zdanie, ale mnie się taki model bardzo podoba.

Jestem absolutnie przekonany, że takiego podejścia nam brakuje tutaj, w naszej części świata. Takiej świadomości, żeby pracować w zespole. Że jest to naturalny sposób, w który działamy, bo widzimy, że razem będziemy mogli zrobić coś lepiej niż w pojedynkę.

Nasz kolega robi coś wolniej? Nie mówimy „ja to zrobię”, to nie jest metoda. A przynajmniej nie zawsze. Czasami trzeba zwolnić, żebyśmy wszyscy dojechali do mety.

To, co Pan właśnie powiedział na temat pracy zespołowej – jak najbardziej się z tym zgadzam.  Rozumiem, że „gra w dobre zachowania” ma na celu pielęgnowanie dobrych postaw u dzieci, zwłaszcza w długofalowym ujęciu. Dzieci nie tylko uczą się asertywności w grupie, ale również wrażliwości na drugą osobę, tego jak jej pomóc, w duchu empatii i wspólnego działania.

Czy wszystko w związku musi być wspólne?

2 minut czytania
28.09.2022

Kiedy zaczynasz dzielić ze swoim partnerem coraz więcej wspólnych rzeczy – swój czas, miejsce zamieszkania, znajomych – coraz mniej przestrzeni pozostaje tylko dla Ciebie. Aż w końcu może zabraknąć jej zupełnie.

Czy czujesz się dobrze w swojej relacji?

Każda osoba będąca w intymnej relacji na co dzień styka się z różnymi aspektami bliskości i prywatności. Są to wspólne mieszkanie, konto bankowe, wspólne używanie łazienki. I choć dla niektórych dzielenie każdego aspektu życia z drugą osobą nie wydaje się niczym dziwnym, na pewnym etapie związku może okazać się, że zaczyna brakować przestrzeni na indywidualność.

Czy czujesz się zobowiązany do spędzania swojej każdej wolnej minuty z partnerem? Czy przestałeś zajmować się swoimi zainteresowaniami i hobby na rzecz wspólnych aktywności? Czy rozmawiasz i sam spotykasz się ze znajomymi, czy samodzielnie podejmujesz decyzje co do aspektów finansowych? Gdzie są granice Twojej intymności, czy potrafisz jasno powiedzieć „nie”?

Te i podobne pytania powinieneś zadać sobie, gdy czujesz, że zaczyna brakować Ci przestrzeni w Twojej relacji z partnerem.

Dlaczego absolutna „wspólność” jest niebezpieczna?

Mamy różne osobowości, różne zainteresowania, jesteśmy na różnych etapach zawodowych. Jedni lubią godzinami czytać książki, inni tyleż samo przebywać w lesie, a jeszcze inni stawiają na rozwój zawodowy, inwestując w szkolenia, kursy i warsztaty.

Bycie innym od drugiej osoby to najnormalniejsza rzecz na świecie. Dlatego też próba uczynienia każdego aspektu życia z drugą osobą wspólnym jest nienaturalna i może okazać się niszcząca dla związku. Swoimi odmiennościami powinniśmy ubogacać się nawzajem, a nie sprawiać, że czujemy się z drugą osobą obco, nieswojo, nie na miejscu.

Rozmowa jest zawsze dobrym pomysłem.

Jeżeli coś dla Ciebie jest ważne, jeżeli masz swoje pasje – nie obawiaj powiedzieć się o nich swojemu partnerowi. Być może masz inny sposób inwestowania pieniędzy. Może masz zainteresowania, których nie możesz obiektywnie rzecz biorąc dzielić ze swoim partnerem – może to kwestia czasu, umiejętności.

Tutaj potrzebna jest rozmowa, w której powiesz o swoich pragnienia i przedstawisz swoje stanowisko. Łagodnie, ale stanowczo wskażesz granice, które czujesz, że zostały przekroczone. Albo po prostu powiesz o tym, że potrzebujesz czasu tylko i wyłączenie dla siebie – żeby odpocząć od wyzwań dnia, wyciszyć się i wyrazić siebie w sposób, w który nie masz możliwości uczynić przy partnerze.

Co jednak najważniejsze – dzięki czasu spędzonemu osobno, z pewnością znajdziecie mnóstwo nowych tematów, które będziecie mogli ze sobą poruszyć. Dzielenie się, choćby zauważonymi różnicami, to możliwość wartościowego spędzenia czasu z partnerem, a także pozwolenie mu, a przede wszystkim sobie, na rozwój i dalsze poznawanie siebie nawzajem w Waszej relacji.

Twój styl przywiązania a późniejsze relacje romantyczne.

4 minut czytania
26.08.2022

Pewnym wyświechtanym stwierdzeniem, które słyszeliśmy już niejednokrotnie jest:

„ dzieciństwo kładzie się cieniem na nasze dorosłe życie ”.

Obecnie podchodzimy do tak stanowczych osądów z dystansem, gdyż przeważa pogląd holistyczny, wskazujący na równoważną rolę genów, wychowania i środowiska. Freud by się uśmiał, że wracamy znów w swoich rozważaniach do powyższego cytatu, oddając głos tzw. teorii stylów przywiązania (the attachment theory).

Czy dzieciństwo wpływa na przyszłe związki romantyczne?

Konkretne postawy oraz schematy zachowań zostają nam bezwiednie wdrukowane w podświadomość, gdy jesteśmy małymi dziećmi. Ma to miejsce na etapie rozwoju w wieku 0-2 lat. Uczymy się wtedy dostosowywać swoje reakcje w odpowiedzi na sygnały otrzymywane z otoczenia. Zapamiętujemy, które z naszych komunikatów generują po drugiej stronie pożądane działanie. Milkniemy, gdy wyczuwamy napięcie, nie chcąc narażać się na atak. Płaczemy, by zwrócić uwagę na swój dyskomfort i znaleźć ukojenie. Uczymy się jak postępować ze swoim opiekunem, by wywrzeć wpływ. Przykładowo, niemowlę zaczyna uśmiechać się w sposób świadomy (tj. celem wywołania uśmiechu u opiekuna) już pomiędzy szóstym a ósmym tygodniem życia.

Nauka przetrwania.

Egzystencjalna potrzeba przetrwania wymusza na nas dopasowanie. Ma to nam zapewnić poczucie bezpieczeństwa i opiekę ze strony osób, od których jesteśmy zależni. W ten sposób wyposażeni zostajemy w domyślny zestaw automatycznych reakcji, które stosujemy w życiu niemowlęcym. Niestety jest on na tyle wpleciony w naszą podświadomość, że rzutuje także na przyszłe sytuacje życiowe. Zupełnie już niezwiązane z przetrwaniem w takim tego słowa znaczeniu, w jakim było ono dla nas konieczne jako bezbronnych dzieci.

Nieuleczone deficyty dzieciństwa.

Uświadomienie sobie, że w istocie można każdą, nawet najbardziej złożoną sprawę, sprowadzić do prostego równania, w którym sytuacja niezaspokojenia naszych potrzeb skutkuje przyjęciem przez nas jednego z nauczonych w dziecięctwie zautomatyzowanych zachowań społecznych, może być dla niektórych nie lada zaskoczeniem. Czyżbysmy byli wbrew pozorom aż tak nieskomplikowanymi istotami? Okazuje się, że w tym stwierdzeniu pozostaje dużo prawdy. Swoistym „triggerem” uruchamiającym w nas stare, niezabliźnione rany są zwłaszcza relacje romantyczne. Podświadomie wchodzimy w nich w podobną dynamikę jak w relacji dziecko-opiekun, chcąc w końcu wypełnić braki, których doświadczyliśmy w dzieciństwie.

Teoria stylów przywiązania.

Teoria stylów przywiązania, oryginalnie pochodząca od brytyjskiego psychoanalityka Johna Bowlby’ego, w rozwiniętej z czasem formie zakłada istnienie czterech wariantów przywiązania: lękowego (anxious), unikającego (avoidant), bezpiecznego (secure) oraz zdezorganizowanego (fearful-avoidant).

Jak wspomniano wcześniej, wykształcenie się któregoś ze stylów powiązane jest z modelem wychowania. Wpływ mają – dostępność opiekuna, jego responsywność na potrzeby dziecka oraz stworzenie mu bezpiecznej przestrzeni na rozwój, bez nadmiernej kontroli. Wskazuje się także, że równie ważne w tym procesie są czynniki niezależne – usposobienie i cechy charakteru przejawiane przez dziecko.

Styl bezpieczny.

Stylem modelowym jest wspominany wyżej styl bezpieczny. Wiąże się z wykształceniem w dziecku, a później w osobie dorosłej, poczucia zaufania i bezpieczeństwa w relacjach z innymi ludźmi. Taka osoba jest w stanie zachować w związku zarówno zdrową potrzebę autonomii. Potrafi przy tym zawierzyć drugiej stronie w ważnych sprawach oraz budować z nią wspólną przyszłość.

Styl unikający.

Styl unikający (nazywany też unikowym) wykształca się bądź u osób nazbyt kontrolowanych w dzieciństwie (nieposiadających przestrzeni na własną eksplorację i samorozwój) lub których potrzeby były systematycznie ignorowane (dlatego też nauczyły się polegać wyłącznie na sobie samych). Każdy z tych schematów powoduje, że w dziecku powstaje poczucie zagrożenia w relacji z opiekunem. Albo bowiem ograniczane jest jego własne „ja”. W powiązaniu ze ścisłym nadzorem tego jak można i jak nie można się zachować. Albo musi liczyć na siebie, ponieważ opiekun nie zważa na jego potrzeby, przestaje je więc mu komunikować.

Dlatego też w takiej osobie buduje się przekonanie, że „relacje są niebezpieczne”. Prowadzą bowiem do „wchłonięcia” przez drugą osobę lub wiążą się z ryzykiem, które nie przynosi korzyści. Stąd, w dorosłym życiu podchodzą do budowania związków z rezerwą. Nie angażują się w nie lub w ogóle stronią od wchodzenia w relacje.

Styl lękowy.

Styl lękowy związany jest z kolei z tym, że dziecko funkcjonuje w środowisku, które nie jest konsekwentne w spełnianiu jego potrzeb. Wówczas próbuje ono wyłapać, poprzez jakie zachowania jest w stanie „zatrzymać” przy sobie opiekuna. Reakcja na odrzucenie, choćby chwilowe, jest przy tym bardzo silna. Wynika to z tego, że brak stabilności wywołuje obezwładniające poczucie lęku, czy tym razem nie jest to definitywne odrzucenie. Każda kolejna sytuacja utwierdza ten schemat.

Taka osoba w dorosłym życiu w relacjach z innymi jest niepewna siebie i na każdym kroku szuka potwierdzenia uczuć od drugiej osoby. Nawet będąc w zadeklarowanym związku, mając w życiu codziennym szereg gestów, słów i czynów potwierdzających zaangażowanie, jest wyczulona na nawet najmniejsze oznaki zmiany nastroju, tonu głosu, sposobu mówienia czy pisania, które miałyby świadczyć o wygasaniu uczucia. Stąd w związkach wymagają od partnera wielu zapewnień i bardzo szerokiej dostępności. Nawet na drobne przejawy autonomii ze strony partnera mogą reagować emocjonalnie, doszukując się odrzucenia.

Styl zdezorganizowany.

Styl zdezorganizowany jest połączeniem dwóch wyżej opisanych modeli zachowań. Taka osoba prawdopodobnie wychowała się w domu, w którym musiała walczyć o przetrwanie. Opiekun był nie tylko nieobecny, lecz może również dysfunkcyjny, przemocowy. Dlatego też takie osoby z jednej strony pragną bliskości, z drugiej mają problem z obniżeniem muru wokół siebie. Kojarzy im się to bowiem z poczuciem zagrożenia. W związkach romantycznych taka osoba może raz być bardzo zaangażowana czy wręcz przytłaczać swoimi uczuciami. Z drugiej strony, po czasie wzmożonego kontaktu, może uciec na bezpieczną odległość, powodując w partnerze poczucie zagubienia.

Praca nad wewnetrzną raną.

Uświadomienie sobie, który ze stylów przejawiamy sami w związkach z innymi ludźmi może być pomocnym narzędziem przy podjęciu pracy nad sobą. W ten sposób zwrócimy się ku bezpiecznemu modelowi budowania relacji. Możemy także zdać sobie sprawę z czynników zapalnych, które mogą uruchamiać w nas reakcje automatyczne.

Wywiad z Panem Arturem Kolasą.

9 minut czytania
19.08.2022

Aplikant adwokacki Alicja Delestowicz-Reda rozmawia z Panem Arturem Kolasą, założycielem i administratorem grupy na Facebook’u „Zatrzymajmy Przemoc w Naszych Rodzinach”.

Proszę Pana, jaką pomoc można uzyskać w ramach tej grupy i kto może się do Państwa zgłosić?

Grupa ta jest czymś w rodzaju centrum informacyjnego, ale i też pomocowego.

Stworzyłem coś w rodzaju forum, taką przestrzeń wirtualna, w której można dzielić się swoimi doświadczeniami, ale też zachęcać ludzi do tego, żeby nawzajem sobie pomagali. Zebrałem osoby, specjalistów i wolontariuszy, którzy zgodzili się na to, żeby udzielać pomocy zarówno odpłatnie jak i nieodpłatnie. Mamy dwie listy specjalistów, oddzielnie z różnych części Europy, również mamy jedną osobę ze Stanów Zjednoczonych.

Moim celem było edukowanie; taką też rolę pełni ta grupa. Założenie było takie, żeby ludzie dzielili się swoim doświadczeniem, edukowali innych, bo jedną z przyczyn tego, że przemoc występuje, jest brak wiedzy na temat tego, czym ta przemoc jest. Ludzie opisują swoje historie, można anonimowo dodać posty, piszą też z prośbami o wsparcie. 

Organizowaliśmy swego czasu akcje pomocowe, w których uczestniczyłem. Udało nam się wyciągnąć Panią, zgodnie z prawem oczywiście, jako że wchodziły tutaj procedury międzynarodowe, z Belgi. Panią ewakuowaliśmy w nocy i busem do Polski odesłaliśmy, zapewniliśmy jej pomoc psychologiczną. Dugą osobę ratowaliśmy z Włoch – Polka, która była bita we Włoszech – też udało się ją stamtąd wydobyć. Oczywiście zgodnie z prawem, tutaj w grę wchodziły również dzieci. W obu przypadkach ojcowie pochodzili z kraju, z którego te kobiety uciekały.

Czym jest dla Pana przemoc w rodzinie?

Dla mnie przemocą jest każda forma narzucania swojej woli drugiej osobie, drugiej istocie, bez względu na to, czy jest uzasadniona czy nie. Mówię tu o istocie, bo też biorę pod uwagę zachowanie w stosunku do zwierząt. Gdy dziecko ma psa, a ojciec kopie tego psa, to ma to ogromny wpływ na relacje i później na życie tego człowieka.

Według mnie takiego modelu nie ma. Co więcej – przemoc nie ma płci. Zarówno kobiety jak i mężczyźni, każdy tak naprawdę w mniejszym lub większym stopniu przemoc stosuje. Książka Pana Rosenberga „Porozumienie bez przemocy” zaczyna się od tego, żeby zaakceptować to, że w człowieku taka część agresji jest.

Mówi Pan o osobach stosujących przemoc, a nie o sprawcach przemocy…

Przede wszystkim w fachowym nazewnictwie odbiega się od terminów „sprawca przemocy” i „ofiara przemocy”, a zamiast tego używa się sformułowań „osoba stosująca przemoc” i „osoba doświadczająca przemocy” – po to, żeby nie stygmatyzować. Jak ktoś nalepi sobie łatkę sprawca przemocy, może z nią zostać już do końca życia. Chodzi o to, by przekonać taką osobę i dać jej nadzieję na to, że zmiana jest możliwa.

Czy istnieje jakiś model osoby stosującej przemoc, czy raczej jest to zawsze zindywidualizowana kwestia?

Punktem odniesienia jest postawa miłości. Ja to nazywam ustawieniami fabrycznymi. Jeżeli człowiek wychowuje się w zdrowym domu, w zdrowym środowisku, w poczuciu bezpieczeństwa jest duża szansa i potencjał, że w przyszłości zbuduje zdrowe relacje. W zależności od tego, co „wdrukuje” się w młodego człowieka, wniesie w jego przestrzeń, to tak będzie funkcjonował. Różne są formy krzywdzenia drugiego człowieka: jeden nie będzie się odzywał, nie będzie dotyku, u dziecka też będzie to zaniedbanie. Jeden jest wyzywany, a drugi jest bity; jeden słyszy: „Ty brudasie, ty flejo”, a drugi słyszy: „Jak nie będziesz grzeczna, to mamusia się zabije”. To powoduje paraliż i to będzie wpływać na dziecko.

W zależności od tych różnych oddziaływań, te ustawienia fabryczne ulegają rozregulowaniu i zaczynają odbiegać od tej pierwotnej postawy miłości. I później jest krzyk, wrzask w dorosłości. Może być jedna rzecz, która wpłynie na całe późniejsze życie człowieka. Dziecko, żeby przeżyć w domu, gdzie jest przemoc, musi czasem przestać czuć. Mimo wszystko, obserwując takie sytuacje w domu, nasiąka nimi. Dorastający człowiek jest później przekonany, że wszyscy się biją w domach, bo w jego rodzinnym domu na co dzień była przemoc fizyczna.

Wówczas wszelkie formy relacji z drugim człowiekiem – egzekwowanie, wyrażanie emocji, budowanie relacji, są oparte na tym wzorcu nacechowanym przemocą. Gdy dziecko nie miało dostępu do pozytywnych wzorców, nie słyszało pochwał, jego poczucie wartości nie było wzmacniane, nie będzie potrafiło powiedzieć: „Kocham cię”, „Jestem przy tobie”, „Jesteś wartościowy”.

Powiedział pan, że przemoc może się wydawać czymś normalnym, kiedy nie ma tego modelu wyjściowego, jakim jest postawa miłości. A czy przemoc można stopniować? Czy jest coś takiego jak większa przemoc, mniejsza przemoc?

Jeżeli mam ambicje, by budować relacje, zdrowe relacje, to po co ja mam stosować przemoc w ogóle? Jeżeli jestem w relacji, to mogę się uczyć, by nie stosować przemocy. Chodzi o to, żeby nie zostawiać sobie tej furtki, np. tak mogę krzywdzić, a tak nie. Staram się nie skalować, ale oczywiście formy przemocy są różne.

Jakie to mogą być formy?

Jest grupa ludzi, którzy mają niskie poczucie wartości i wybierają, by nie powiedzieć drugiej osobie, z którą są w relacji, komplementów, by jej nie wspierać. Robią tak, by ta druga osoba nie czuła się zbyt bezpiecznie, by nie miała zbyt wysokiego poczucia wartości. Stosują taką formę przemoc z powodu braku świadomości. One nie wiedzą tego, że nie mówią tych miłych rzeczy, bo mają taki nawyk, bo same ze sobą czują się źle i podcinają innym skrzydła. Kolejnym przykładem będzie stosowanie przemocy wobec samego siebie. Karcenie siebie za różne rzeczy, mówienie sobie, że jest się niewystarczającym.

Czego potrzeba człowiekowi, żeby uświadomił sobie, że kogoś krzywdzi?

Trzeba najpierw zmierzyć się z prawdą. Powiedzieć sobie: „Jestem chamem”; „Potrafię skrzywdzić bliską mi osobę, słabszą ode mnie”. To jest bolesne i dla każdego jest to trudne. Trzeba stanąć w prawdzie i wziąć za to odpowiedzialność. Osoba stosująca przemoc musi się skonfrontować ze wstydem, z nieprzyjemnymi emocjami. Ale jest to nieuniknione w momencie, kiedy chce się coś zmienić.

Czy samo uświadomienie sobie własnych błędów wystarczy?

Na początku ważne jest, by wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Powiedzieć sobie: „Tutaj coś nie szło, idę po pomoc”. Nie chodzi o to, by mieć poczucie winy. Według mnie, zarówno u osoby, która doświadcza przemocy, jak i u osoby, która stosuje przemoc, jest to samo źródło, czyli ustawienia fabryczne. Stereotypowo, gdy kobieta żyje latami w związku, gdzie jest wyzywana, bita, to może być to pokoleniowo wdrukowana rola. Czasem się może okazać, że ktoś w przeszłości dał mi jakieś doświadczenie, jakiś sposób zachowania i później tak umiałem i tak się zachowywałem.

To oczywiście nie zdejmuje ze mnie odpowiedzialności karnej, przykładowo, ale daje moralną podstawę do wybaczenie samemu sobie. To wybaczenie jest ważnym etapem. Osobę, która zauważy, że stosuje przemoc, w zależności od tego na jakim etapie jest, czeka bardzo trudna, ale być może najlepsza podróż w życiu. Taka osoba, która stosuje przemoc, ona sama też nie czuje się dobrze w tym świecie. Pomijamy tutaj osobowości psychopatyczne. Mówimy o człowieku, który nie radzi sobie dlatego że, np. był bity w dzieciństwie. Zobaczenie tego może być fajną przygodą. Nagle, w dorosłym życiu, uczymy się, tak jak w szkole, tego, co się ze mną dzieje. I wtedy też szukam pomocy. Nie staram się budować nowego siebie na poczuciu winy, ale biorę odpowiedzialność za swoje czyny. Z pomocą takiego mądrego „pomagacza”, ze specjalistyczną pomocą.

Jak wrócić do postawy miłości, o której Pan wspomniał, do tych „ustawień fabrycznych”?

Praca nad sobą, wychodzenie z przemocy, to często korekta nawyków w myśleniu, nabytych przekonań, uczenie się, czym jest w ogóle jest relacja. Przede wszystkim to zmiana sposobu myślenia. Jest znacząca różnica pomiędzy „Denerwujesz mnie”, a „Zdenerwowałem się, bo coś powiedziałeś/zrobiłeś”. Jeżeli ja mam przekonanie, że to ludzie mnie denerwują, to też owi „ludzie” będą odpowiedzialni, więc ja nic nie zmienię. Ale jeżeli biorę odpowiedzialność za emocje, czyli „Denerwuję się, kiedy ktoś zachowuje się w określony sposób” – wtedy to ja biorę odpowiedzialność. Automatycznie też przywracam sobie sprawczość i wiem, że mogę coś z tym zrobić.

U osoby, która stosuje przemoc, ten pierwszy typ myślenia robi bałagan w głowie. Osoba ta ma jakby wirusa w głowie, co powoduje, że działa na niekorzyść swoją i swoich bliskich. Chce miłości, ale nie jest w stanie po nią sięgnąć, bo ma te nawyki i najgorsze jest to, że sama nie widzi, gdzie popełnia te błędy są.

Czy właśnie po to potrzebna jest pomoc specjalistyczna?

Ja mam apel i taką myśl do ludzi, żeby się nie bać korzystania z pomocy specjalistów. Na zachodzie ludzie inteligentni chodzą do terapeutów, najmądrzejsze głowy tego świata mają przewodników duchowych, prezydenci mają doradców. W tym świecie, gdzie nie dostaje się instrukcji obsługi, gdzie życie z drugim człowiekiem i życie w ogóle samo w sobie jest bardzo trudne, gdzie budowanie relacji jest bardzo trudne, jeżeli coś się dzieje – warto szukać pomocy, iść na terapię.

Gdzie jeszcze można szukać pomocy?

Jeżeli dochodzi do przemocy i przykładowo kobieta doświadcza przemocy fizycznej czy gróźb karalnych, to tutaj szukamy siły wyższej. Tu nie ma demokracji – nikt nie ma prawa krzywdzić innej osoby, trzeba zgłaszać to na policje.

Jeżeli jednak jeszcze nie doszło do bardzo poważnych rzeczy, jeżeli człowiek chce pracować nad sobą – wtedy różnie. Przychodzi moment, gdy osoba stosująca przemoc zderza się z wiedzą na temat tego, co robi. Może się okazać, że jest silna, nie ma głęboko zakorzenionych takich reakcji, a ma ambicje, by żyć w zdrowej relacji. Wówczas, zauważając to, może zrezygnować z przemocy i nie potrzebować pomocy z zewnątrz.

Istnieje coraz więcej narzędzi – warto szukać grupy dla osób, które doświadczyły przemocy, szukać specjalisty, są ośrodki interwencji kryzysowej, gdzie można się zgłosić. Można dołączać do grup edukacyjnych. Jak ktoś długotrwale doświadcza przemocy, dorasta w domu, gdzie jest tylko przemoc, jest wycieńczony i ma osłabioną wrażliwość. Jeżeli w dzieciństwie się taką osobę tłamsi, zabija się to piękno, tą dziecięcą wrażliwość, to można zgnieść w tej osobie jej człowieczeństwo. A człowiek jest wrażliwą, piękną istotą. Każdy z nas ma prawo do życia w miłości.

Czy istnieją jakiekolwiek instytucjonalne mechanizmy pomocy, do których można skierować osobę stosującą przemoc?

W większych miastach są programy korekcyjno-edukacyjne dla osób stosujących przemoc; przez różne organizacje pozarządowe mogą być prowadzone albo w ośrodkach interwencji kryzysowej. Są też trening zastępowania agresji. Ale łączyłbym to z terapią. Są grupy dla dorosłych dzieci z rodzin alkoholowych. Można też dołączyć do naszej grupy „Zatrzymajmy przemoc w rodzinach”. Ja prowadziłem prywatnie zajęcia i prowadzę programy korekcyjno-edukacyjne. Myślałem też o stworzeniu w sieci otwartej grupy korekcyjno-edukacyjnej. Moim marzeniem było stworzyć takie centrum w internecie, które by służyło pomocą dla osób stosujących i doświadczających przemocy. Nawet prowadziłem taki rodzaj pomocy sam, ale do tego potrzeba zaplecza finansowego.

Wydaliśmy też fajne dwie książki, jedna to „Ciche dramaty czterech ścian”, wydana parę lat temu, a teraz obecnie pozycja, podobno jedna z lepszych obecnie pozycji, „Beze mnie jesteś nikim”. Podzieliłem się swoim doświadczeniem do tej książki; różne osoby podzieliły się swoim doświadczeniem, również kobieta, która stosowała przemoc.

Jak zachowywać mają się osoby najbliżej osoby stosującej przemoc – nie mówię tylko o partnerze, ale również o rodzinie, innych osobach, czy tutaj należy okazywać wsparcie i w jak sposób?

Zależy na jakim etapie jest ta osoba. Przy braku sytuacji zagrożenia życia, dana osoba zaczyna pracować nad sobą i mogą dalej ze sobą koegzystować w relacji. Jeżeli jednak dochodziło do przemocy fizycznej, do gróźb karalnych i zagrożenia życia, to na czas pracy nad sobą osoby się rozdzielają.

Jeżeli już dochodziło do przemocy fizycznej czy innych strasznych rzeczy – to będzie szarpać człowiekiem. Taka osoba wymaga długotrwałej, wewnętrznej korekty. Tam trzeba sięgnąć w dzieciństwo, powyciągać pozostałe tam zadry. Często dziecko, nie mogąc wyrazić siebie w dzieciństwie, ma pozatykane emocje – to są zadry gnijące w nim od dzieciństwa, np. fakt, że było molestowane i nikomu nie powiedziało o tym. Takie rzeczy siedzą dwadzieścia, trzydzieści lat, nikomu nie powiedziane. Można sobie wyobrazić: jak dziecko wbiło sobie zadrę w dzieciństwie i trzydzieści lat była ta zadra w ręku, to jak później dotknięcie w tym miejscu musi boleć?

Ja tak to sobie wyobrażam. Tak samo jest z „zadrami” psychicznymi. Wiem, jak ja otwierałem swoje rzeczy, które były po dwadzieścia lat nie otwierane – ja nie wiedziałem co z nimi zrobić. To wyzwoliło taką energię, pustkę, przepaść, taką czarną dziurę dosłownie. Jak człowiek nagle otwiera te traumy, to wychodzą wszystkie emocje, przechowywane tam latami.

Mówi Pan o wypływających emocjach. Nagle pojawia się taka przestrzeń w człowieku, pusta przestrzeń, którą trzeba jakoś zagospodarować.

W moim przypadku było tak – osoba, która mnie prowadziła, mówiła: ugotuj obiad dla dziewczyny. Ja byłem jeszcze wtedy na etapie buntu, sądząc, że to ta dziewczyna i inni ludzie – to w nich jest problem, to oni mnie krzywdzą i to oni są winni. Ten mechanizm cały czas we mnie siedział. Patrzyłem na materiały dotyczące przemocy wtedy po to, żeby udowodnić swojej dziewczynie, że to ona mnie krzywdzi. Byłem przekonany, że jestem krzywdzony.

Zabrałem się więc za obiad. Gotuję ziemniaki, przygotowuję mięso. Dziewczyna przychodzi i mówi do mnie: „Wiesz co, Artur, ale ja nie chcę takich ziemniaków, jak Ty gnieciesz, tylko takie normalne”. I wtedy we mnie zaczyna się już gotować, że się mnie czepia. Byłem wtedy jak bomba zegarowa, wszystko mnie wkurzało. Powiesz tak – to źle, tak – to jeszcze gorzej. Wszystko brzmiało dla mnie nie tak, jak chciałem. Ja byłem przekonany, że tak się żyje z drugim człowiekiem, że takie „burczenie” to normalna forma komunikacji. Z perspektywy teraz nie potrafię zrozumieć, jak tak mogłem w takim systemie wcześniej żyć – przy braku miłości, łagodności.

Ale powracając do przykładu – przygotowuję dalej obiad, bez słowa, zgodnie z prośbą. Za chwilę dziewczyna przychodzi i mówi, że ona chce na innych talerzach – wtedy nie wytrzymałem, wygarnąłem jej, zbeształem. Zadzwoniłem do chłopaka, który też znał tę dziewczynę. Opowiadam mu sytuację, mówię: „Widzisz, mówiłem Ci, że to wszystko przez tę dziewczynę, czepia się”. A on powiedział mi, że co z tego, że nie lubi takich tłuczonych ziemniaków? Czy to coś strasznego? Wtedy olśnienie – przecież to nic takiego. Co więcej – dziewczyna zmieniła talerze na zastawę w kształcie serc – żeby nam się przyjemniej jadło. A we mnie to wywołało niesamowite, nieproporcjonalne emocje w stosunku do sytuacji. I musiałem się z nimi zmierzyć.

Jak nakierować kogoś, że są w życiu rzeczy, które są absolutnie nieważne i nie warto się nimi przejmować? Dla osób, które stosują przemoc albo tkwią w jakiś schematach, to te przykładowe ziemniaki wypełniają ich całą przestrzeń, zasłaniają całe pole widzenia. Zauważają tylko ten problem, a nie widzą osoby, która za nimi stoi.

To jest do wytrenowania. Ja musiałem sam siebie na zasadzie obserwacji poznać i zobaczyć, co czuję. Terapia jest potrzebna, żeby zdobyć narzędzia do tej obserwacji i nauki rozpoznawania tego, co czuję i co mogę z tym zrobić. Co więcej, czy to, co czuję, jest w ogóle adekwatne do sytuacji.

Każdy odbiera teraźniejszość, tę obecną chwilę, poprzez pryzmat swoich doświadczeń. Taki trening pokazuje, że to co się dzieje w danej chwili, to nie jest rzeczywistość jako taka, tylko rzeczywistość odbierana poprzez pryzmat moich doświadczeń. Jeżeli mam zadrę od dzieciństwa, to nie wiedząc, że mam tę zadrę, będę przechodził koło futryny, dotknę ją miejscem, gdzie znajduje się zadra i będzie to bolesne doświadczenie. Mój mózg zapamięta, że dotykanie futryny jest bolesnym doświadczeniem. Ja wtedy będę miał takie wyobrażenie o świecie. Ludziom futryna będzie się kojarzyć z materiałem budowlanym, a mi z bólem.

Gdy posiada się wiedzę, edukację i pracuje nad sobą, ma się pragnienie zmiany i chyba do tego jeszcze łaskę- te składowe mogą dać odrobinę nadziei na sukces.

Jak nie popaść w plażowy konflikt?

3 minut czytania
08.08.2022

W niewielkim sklepie spożywczym przy Alei Grunwaldzkiej w Sopocie, w kolejce po napój, stanął plażowicz. Dzień był gorący, plaża niedaleko, więc kąpielówki „typu majtki” wystarczyły mu za odzienie wierzchnie. Zaraz za nim stanął mężczyzna w białej koszuli. Rękawy miał podwinięte, bo dzień był gorący, spodnie wystarczająco długie i, w przeciwieństwie do plażowicza, miał na nogach buty.

˗ Proszę Pana, czy mogę zapytać, skąd Pan przyjechał? – z uśmiechem zapytał ten w butach. Plażowicz nabrał powietrza, a potem z dumą w głosie wymienił nazwę swojego miasta.

˗ Piękne miasto – skwitował drugi mężczyzna, po czym dodał:

˗ Co by Pan zrobił, gdybym ja w samych majtkach wszedł do sklepu w centrum Pańskiego miasta?

˗ Ale ja na wakacjach jestem! – wykrzyknął plażowicz.

To, że jesteś na wakacjach nie oznacza, że możesz zrobić sobie wakacje od przestrzegania ogólnie przyjętych zasad, zwanych savoir-vivre. Wolność ma swoje granice. Bez nich, przekraczamy granice innych ludzi.

Pierwsza Zasada – Nie mój jest ten kawałek podłogi – czyli jak nie przekraczać granic na piasku.

Ogólnodostępne miejsce publiczne, zwane plażą, czasami zmienia się w mini-osady. Każda z nich jest otoczona parawanem. Parawan przy parawanie. Im większe poletko uda się wygrodzić, tym ważniejsze staje się plemię na nim koczujące. A skoro już wygrodzone – to znaczy nasze, więc na moim mogę robić, co chcę. I niech mi tu nikt za parawan nosa nie wkłada i się obok nie przemyka. Są też tacy, którzy oprócz kawałka piasku wygradzają sobie dostęp do wody – blokując rozłożystością swych ciał przejście wzdłuż linii brzegowej.

Wracając do zasad, miej na uwadze to, że plaża jest miejscem dostępnym dla wszystkich, więc korzystaj z niej, a nie ją zawłaszczaj.

Druga Zasada – Nie patrz, gdzie oko sięga, patrz, gdzie trzeba.

Na plaży widoki bywają kuszące, leżąc leniwie na boku, brzuchu lub brzuchem do góry, można obserwować. Z podziwem lub z zażenowaniem, z ciekawością lub ze znudzeniem, ludzie patrzą i podglądają, czasami dłużej zawieszając oko na wybranym obiekcie. Może się zdarzyć, że tak ich to wciąga i angażuje, że zupełnie zapominają o tym, z kim przyszli. Pół biedy, jeśli zapominają, że przyszli z żoną, mężem, partnerką czy partnerem, gorzej, gdy zapomną, choćby na chwilę, że przyszli tu z dziećmi. I choć tylu ludzi jest na plaży, tyle oczu obserwuje okolicę, każdego lata w czasie wakacji toną dzieci. Właśnie dlatego, że dorosły się na chwilę zagapił.

Plaża nie zwalnia z odpowiedzialności. Zamiast obserwować innych, obserwuj swoje dzieci. Nie oczekuj, że ktoś będzie pilnował twojego dziecka, jeśli go o to nie poprosisz.

Trzecia Zasada – Nie syp mi piaskiem po głowie – idź się bawić dalej.

Rozumiem rodziców, którzy mają ochotę na chwilę spokoju. Oni też mają prawo odpocząć. Chcieliby spokojnie poleżeć, poopalać się, posłuchać szumu morza i jedyne, co chcą poczuć, to lekki powiew wiatru na rozgrzanej słońcem skórze. A tu nagle leci piasek z dziecięcej łopatki, prosto w zęby, albo z wiaderka na plecy wylewa się woda. „Idź się bawić dalej, nie biegaj mi tu nad głową”.  No i front zabaw przenosi się w pobliże innej głowy – już nie mamusinej czy tatowej głowy.

Pamiętaj, twoje dzieci – twój cyrk. Zadbaj o to, żeby mogły bawić się swobodnie, nie zabierając swobody innym. Możesz wykorzystać też ten czas na wspólną zabawę. To świetna okazja do tego, żeby wzmacniać więź.

Czwarta Zasada – Nie śmiecę – czyli to tylko jeden mały papierek.

Jeden mały papierek zakopany w piasku, kilka petów wciśniętych sprytnie palcem w piasek, plastikowa butelka, która po opróżnieniu z napoju służyła do zabawy. Tak niewiele po mnie na tej plaży zostało. Jeśli zrobię tak ja oraz ty, a potem on, ona i inni, tych papierków, niedopałków, woreczków, butelek i innych resztek zrobi się całkiem sporo. Następnego dnia nadciągnie kolejna fala plażowiczów. Położy się na piasku z ukrytymi artefaktami. Wciśnie swoje papierki, pety, woreczki. I tak właśnie ścielimy sobie miejsca, w których czyste powietrze, woda i piasek powinny być zawsze. Jeśli zależy ci na tym, żeby zostawić po sobie ślad na tej ziemi, niech nie będzie to plastikowa butelka. Zrób coś, co sprawi, że miejsce, w którym lubisz wypoczywać, zatrzyma swój urok.

Piąta Zasada – Nie samą pracą człowiek żyje.

Niektórzy wychodzą z założenia, że skoro można pracować home office, to „beach office” jest jego odmianą. Będąc na plaży, pracują wytrwale, takie dwa w jednym, opalanie i praca. Sprawa zaczyna się komplikować, kiedy ta praca wymaga kontaktów telefonicznych. Zaczynają padać kwoty, nazwiska, nazwy miejsc, firm oraz osobiste charakterystyki tychże. Pomijając kwestię, co na to RODO, pomyśl o innych i pozwól im słuchać szumu fal i radosnych odgłosów dobiegających z oddali. 

Na koniec, drogi plażowiczu, zasada ponad wszelkimi zasadami:

Jeśli wchodzisz na plażę i kładziesz się obok kogoś, to warto się przywitać.

Zwykłe „dzień dobry” na początek będzie dobrym początkiem dnia.

Po prostu uprzejmość czy już seksizm? 

3 minut czytania
01.08.2022

Seksizm, który znamy.

W obecnych czasach nie stanowi problemu odróżnienie tego, co w naszym tradycyjnym ujęciu stanowi negatywne zachowania wobec kobiet. Przymusowe osadzanie kobiet w roli podrzędnej do społecznej roli mężczyzny – ograniczanie dostępu do określonych profesji czy aktywności z czasem stały się, dla większości społeczeństwa, w oczywisty sposób złe i niewłaściwe.  Przykładowo, zawód adwokata w Polsce otwarto dla kobiet dopiero w latach 20-tych XX wieku, a możliwość jazdy samochodem przez kobiety w Arabii Saudyjskiej wprowadzono w 2018 r. Podobnie wszelkie przejawy przemocy na tle seksualnym o różnym stopniu nasilenia, są powszechnie uznawane za negatywne zjawisko.  Jest to tzw. seksizm wrogi, który, jeśli samemu się go nie stosuje i nie usprawiedliwia, stosunkowo łatwo zauważyć i piętnować.

Nieoczywiste formy seksizmu

Zdecydowanie trudniej jest uświadomić sobie, po pierwsze, istnienie, a, po drugie, zauważalną szkodliwość zjawiska, jakim jest tzw. seksizm życzliwy (lub dobrotliwy). Jego podstawą jest swoista infantylizacja (udziecinnienie) kobiet poprzez promowanie i wspieranie u nich postaw pożądanych z punktu widzenia społeczeństwa patriarchalnego. Seksizm życzliwy, w nieoczywisty sposób, koreluje i wzmacnia przekonania, które są podstawą również dla seksizmu wrogiego. W zasadzie, oba te zjawiska wzajemnie się podtrzymują i pogłębiają. Ich wspólnym fundamentem jest przypisywanie stereotypowych ról związanych z płcią oraz usprawiedliwianie społecznej dominacji mężczyzn.

Czy powinnam obrazić się za przepuszczenie w drzwiach?

Z seksizmu życzliwego wypływa przekonanie, że kobieta jest stroną słabszą w opozycji do mężczyzny, którą ten mężczyzna ma się zaopiekować. Za okazaną opiekę kobieta powinna być z kolei wdzięczna i okazać wzajemność poprzez postawę zgodną z wymogami społecznymi. Jak z każdym aspektem w relacjach międzyludzkich, najważniejsza jest intencja. Jeśli otwarcie przed kobietą drzwi, wstawienie walizki w pociągu na wysoką półkę bądź odsuwanie krzesła w restauracji wypływa z tego, że chcę być po prostu miły dla tej osoby, a nie dla tej kobiety (z samego faktu bycia kobietą), to nie popadajmy w skrajność. To jest OK!

Z jakich podstaw wypływa nasze zachowanie?

Jeśli chcemy przeprowadzić, nazwijmy to roboczo, „test intencji”, odkrycie prawdziwych motywów najlepiej uwidacznia reakcja mężczyzny na uprzejmą odmowę. Gdy w efekcie poczuje się do żywego urażony odtrąceniem takiego gestu, najwidoczniej motorem jego działania nie była ludzka życzliwość. W przypadku gdy boli nas czyjaś grzeczna odmowa, to, prawdopodobnie, chcieliśmy poprzez oferowaną pomoc wspomóc tak naprawdę siebie i swoje ego, a nie tę drugą osobę. Odmowa wiąże się też z utratą kontroli nad wspomnianą wyżej dynamiką opieka-wdzięczność. Brak wykonania gestu wytrąca nas z pozycji siły, z której moglibyśmy żądać, a przynajmniej oczekiwać, konkretnego zachowania drugiej strony.

Seksizm jako forma kontroli

Czasem wręcz słyszymy o „dowodach wdzięczności” czy „utraconych korzyściach”. Przykładowo, w odniesieniu do opłaconej randki, która nie znalazła swojego finału w sypialni. Z drugiej strony brak świadomości na temat mechanizmu tego zjawiska może wzbudzać u kobiet poczucie winy. Ostatecznie wpędza je to w przyjęty społecznie schemat postępowania. Zakładają bowiem, że „tak po prostu jest”. Ewentualnie, godzą się z tym, że przyjęcie przez nie jakiegoś gestu oznacza wyrażenie niemej zgody. Zgody na udział w tym tańcu wzajemności, z której nie mogą się już wycofać. Z tego punktu widzenia ograniczone są do opcji, zgodnie z którymi, albo mogą się podporządkować, albo zrezygnować z prób stworzenia relacji heteroromantycznej.

Czy mężczyźni odnoszą korzyść z seksistowskich zachowań?

Warto przy tym zauważyć, że opisane zjawisko jest równie szkodliwe dla kobiet, co i mężczyzn. Stwarza bowiem u nich presję określonego zachowania. Są to na przykład konieczność zapłaty w restauracji czy na późniejszym etapie znajomości – bycia jedynym żywicielem rodziny. Sedno problemu rozbija się o to, czy chęć takiego zachowania wynika z zaprogramowania nas, że „tak wypada”. Bądź czy jest efektem wewnętrznej potrzeby i satysfakcji związanej z określonym zachowaniem.

Kto ma lepiej

W tym przypadku uwidacznia się również wspomniane współegzystowanie seksizmu wrogiego i życzliwego. Przytoczone wyżej negatywne czy wręcz nacechowane agresją reakcje na odmowę kobiecego udziału w akcie życzliwego seksizmu również wypływają z wewnętrznych potrzeb. Jednak tych podbudowanych paternalistycznymi pobudkami utrzymania swojej pozycji dominującej. Z drugiej strony może mieć to również taki oddźwięk, że dopasowujący się wbrew swojej rzeczywistej woli mężczyzna tłumi wrogość wobec kobiet w ogóle. Ma żal, że w pewnych aspektach kobiety startują z „lepszej” pozycji. Tacy mężczyźni nie dostrzegają przy tym, że ceną pozornego uprzywilejowania jest utrata sprawczości przez kobiety. Godzenie się na uzyskanie jedynie tego, co mężczyźni będą łaskawi im ofiarować.

Chwila refleksji nad własnym postępowaniem

Jak widać zaklęte koło współoddziaływania może skutecznie hamować zmiany społeczne, które byłyby w ostatecznym rozrachunku korzystne dla obu stron. Kluczowe jest dostrzeżenie nie tylko wierzchołka góry lodowej („feministki robią problem, że facet drzwi otworzył”). Ważne jest to, co znajduje się pod wodną taflą. Tam skrywane są nasze wewnętrznie zakorzenione przekonania, które mogą się uzewnętrzniać poprzez taką formę seksizmu. Refleksja nad samym sobą i połączenie z własnym systemem wartości to doskonałe narzędzie, by dokonać wewnętrznego rachunku sumienia. Jest to też, może przede wszystkim, okazja, by dowiedzieć się czegoś więcej o sobie.

Dzień Bezpiecznego Kierowcy. Miniporadnik … Kierowcy.

3 minut czytania
25.07.2022

O tym jak „osioł” trąbił na osła.

Prawie za każdym razem, kiedy mam ochotę nacisnąć na klakson, bo ktoś stoi mi na drodze, przypominam sobie pewna górską drogę na Krecie. Są wakacje. Wokół spokój, cisza, pusta szosa wijąca się po zboczu góry. Nagle za zakrętem słychać rytmiczny dźwięk klaksonu. Wyłaniamy się zza zakrętu, a tam po prawej stronie drogi stoi osioł, a przed nim samochód. Zwierzę stoi spokojnie, wgapia się w kierowcę samochodu i przeżuwa. Kierowca wgapia się w osła i uparcie trąbi. Nie wiem, jak długo tam stali, ale dźwięk klaksonu towarzyszył nam jeszcze przez chwilę. Odjechaliśmy, bo było wystarczająco dużo miejsca, żeby ominąć ich lewą stroną drogi.

Wniosek z tej historii: Czasami, kiedy bardzo chcesz mieć rację, możesz okazać się większym osłem niż ten, który stanie ci na drodze.

Co leży u podstaw agresji na drodze?

Zróbmy przegląd tego, z jakich powodów możesz zostać wyprowadzony z równowagi w trakcie jazdy. Bo korek, bo za szybko, bo za wolno, bo za blisko, bo mrugnął, bo nie mrugnął, bo on lub ona wciąż gada, bo trzeba było powiedzieć, bo nie myśli, bo trzeba myśleć… Powodów są setki, jednak żaden z nich nie jest prawdziwą przyczyną agresji u uczestników ruchu drogowego. U jej podstaw, przede wszystkim, leży nasze nastawienie, nasz sposób interpretowania tego, co się dzieje. Wynika on z automatycznych myśli pojawiających się w naszej głowie, a te z kolei z kluczowych przekonań na temat siebie i świata.  Tak więc, jeśli z założenia inni „nie są ok”, a my zawsze potrzebujemy mieć rację, każda przeszkoda, która się pojawi wzbudzi w nas chęć walki o swoje oraz porządkowania świata według oczywistych, czyli naszych zasad. Przypisując negatywne intencje współuczestnikom ruchu drogowego tworzymy sobie wroga, który w dodatku nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, w jakiej się znalazł roli.  

Kto w tej walce przegrywa?

Krzycząc, jedynie denerwujesz siebie. Wyzwiska, które padają, jeśli nie otworzysz okna słyszysz najprawdopodobniej tylko ty oraz współpasażerowie. Mogą być nimi twoje dzieci. Więc do kogo tak naprawdę je kierujesz? To tobie podnosi się ciśnienie, to tobie podnosi się poziom kortyzolu oraz zawęża pole widzenia, narażając cię na popełnienie niebezpiecznych błędów. To ty psujesz sobie dzień, bo to przy tobie pozostają trudne emocje. Twój „dorosły na pokładzie” przegrywa. Oddaje prowadzenie dziecku, które mówi „chcesz się bić, no to chodź!” albo „pobawimy się”, albo krytycznemu rodzicowi, który chce ukarać i skarcić, bo wie lepiej, jak być powinno.

Mistrzowie kierownicy

Uważasz, że jesteś wspaniałym kierowcą, nad wszystkim masz kontrolę i świetnie panujesz nad swoim samochodem. Super, gdyby wszyscy mieli taką moc i takie umiejętności, to nie byłoby kolizji i wypadków. Problem w tym, że wielu świetnych kierowców jest uczestnikami wypadków i kolizji z prostego powodu – nie wszystko od nas zależy. Na drodze jesteś jednym z wielu, jesteś elementem ruchomej układanki. Nie panujesz więc nad tym, że ktoś cię nie zauważy i zajedzie ci drogę, że nagle zwolni albo zahamuje, bo kot przebiegnie mu drogę, że zatrzyma się na pierwsze mignięcie pomarańczowego, chociaż przecież spokojnie by zdążył. Nie masz wpływu na dziury w jezdni, roboty drogowe, spadające paczki z naczepy, rozlany olej czy lód na drodze. Pamiętaj, że nikt nie zwolni cię z odpowiedzialności bycia dorosłym, kiedy z twoim niezamierzonym udziałem ucierpi czyjeś mieniem zdrowie lub życie.

Jeśli więc myślisz, że jesteś świetnym kierowcą, to myśl też o innych.

Jak odpowiadać na agresję, żeby nie eskalować konfliktu?

Jeśli zapamiętasz, że za każdym trudnym zachowaniem leży jakaś niezaspokojona potrzeba, łatwiej ci będzie potraktować innego kierowcę nie jak wroga, tylko jak kogoś, kto znalazł się w trudnej dla siebie sytuacji.  Czegoś potrzebował, ale nie dostał i stąd ta jego złość. Ty nie musisz odpowiadać złością i grać w grę, którą on zaczął, chyba że bardzo ci ona na rękę. Chyba że potrzebujesz załatwić swoje trudne sprawy i rozładować napięcia wynikające z twoich relacji na arenie ulicznej. Ale może wtedy warto kupić sobie rydwan i bat do poganiania – będzie bardziej widowiskowo!

  • Ja rekomenduję uśmiech i myślenie.
  • Uśmiechnij się do samego siebie – bądź dla siebie dobry.
  • Uśmiechnij się do innych – zwłaszcza tych, którzy mają zły dzień.
  • Nie daj się sprowokować – to jest twoja siła.
  • Wycofaj się, jeśli robi się groźnie, najważniejsze jest bezpieczeństwo.
  • Jeśli popełniłeś błąd, nie udawaj, że nic się nie stało. Daj znać gestem, że zdajesz sobie z tego sprawę i przepraszasz – to pomoże innym okiełznać zdenerwowanie.
  • Pomyśl, zanim wciśniesz klakson – on służy do przestrzegania przed niebezpieczeństwem, a nie upominania, karania i poganiania.  Nie przypisuj innym negatywnych intencji wobec siebie.

Różnice, które dzielą– o przestępstwach z nienawiści.

3 minut czytania
22.07.2022

Czym są przestępstwa z nienawiści?

Przestępstwa z nienawiści, bo o nich mowa, to bardzo specyficzna grupa przestępstw. Termin „przestępstwa z nienawiści” (ang.hate crimes) wprowadziła doktryna amerykańska w latach80. XX wieku1. Może on jednak wprowadzać w błąd. O zakwalifikowaniu przestępstwa do tej grupy nie będzie przesądzać sama emocja, która powodowała sprawcą, lecz podstawa dla wystąpienia takiej emocji u sprawcy.

Należy podkreślić, że przestępstwa z nienawiści są oderwane od relacji łączącej sprawcę z ofiarą. Co więcej, relacja taka nie będzie istnieć albo nie będzie mieć znaczenia dla faktu popełnienia przestępstwa. Dlatego też do przestępstw z nienawiści nie zaliczymy tzw. zabójstw w afekcie. Tutaj pobudki sprawcy, choć nieusprawiedliwione, wypływają bezpośrednio z relacji łączącej sprawcę i ofiarę.

Przyczyną zachowania sprawcy będzie cecha, jaką posiada ofiara i która łączy ją z innymi osobami, odróżnianymi na podstawie tej cechy. Zgodnie z definicją Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODiHR)[1], uważaną obecnie za powszechnie obowiązującą, przestępstwem nienawiści będzie przestępstwo, którego ofiara powiązana jest lub udziela wsparcia grupie wyróżnianej na podstawie rasy, narodowości, pochodzenia etnicznego, języka, koloru skóry, religii, płci, wieku, niepełnosprawności fizycznej lub psychicznej, orientacji seksualnej lub innej podobnej cechy.

Jeżeli więc sprawca pobił kogoś, bo ten, „był Polakiem” albo znieważył ze względu na inny od swojego koloru skóry – takie czyny zaliczymy do przestępstw z nienawiści.

Charakterystyka działania sprawcy

Przestępstwa z nienawiści mogą zostać popełnione przez każdego człowieka, który może ponosić odpowiedzialność karną. Polegać będą na publicznym „nawoływaniu do nienawiści” – chodzi tutaj o odziaływanie na psychikę czy też emocje grupy osób[2].

Czyny sprawcy mają wzbudzić u innych silną, mocno natężoną emocję w postaci nienawiści, którą określa się jako silną niechęć, wrogość[3], złość czy brak akceptacji. Według Sądu Najwyższego nie będą to tylko działania wzbudzające niechęć czy wręcz wrogość do poszczególnych osób lub grup społecznych, ale też podtrzymujące i nasilające takie negatywne nastawienie. Co więcej, mają one podkreślać „uprzywilejowanie, wyższość określonego narodu, grupy etnicznej, rasy lub wyznania”[4] oraz jego braku.

Przejawami tych działań będą donośne okrzyki, odezwy, umieszczanie ogłoszeń lub artykułów w mediach społecznościowych czy prasie, wystąpienia na wiecach lub manifestacjach, ale również przekazywanie treści na wykładach czy w miejscu pracy, a więc wszędzie, gdzie sprawca stykać się może z pewną grupą osób. Osoba, która dopuszcza się takiego czynu, musi być tego świadoma i subiektywnie chcieć dokonać danej czynności przestępnej.

Co ważne – dla realizacji tego przestępstwa nie będzie konieczny skutek w postaci wywołania u odbiorcy wrogich emocji wobec danej grupy społecznej.

Nienawiść dotyczy grupy

Wbrew pozorom sprawca, nawet działając wobec jednostki, swoim zachowaniem doprowadza do szerzenia wrogości wobec całej grupy, z której jednostka pochodzi.

Nie ma znaczenia, czy sprawca dopuszcza się tego przestępstwa choćby wobec jednej tylko ofiary. Czyni to bowiem właśnie dlatego, że posiada ona cechę przypisaną grupie, co do której sprawca jest wrogo nastawiony.

Dlatego też działanie sprawcy jest wyraźnym komunikatem nienawiści do całej grupy, z której pochodzi dana jednostka. Zjawisko to nosi miano message crime. Reperkusje zachowania sprawcy odczuwa nie tylko bezpośrednio ofiara, ale również dana wspólnota osób.

Wsparcie dla ofiar

Warto pamiętać o tym, że dzień 22 lipca to Europejski Dzień Wsparcia dla Ofiar Przestępstw z Nienawiści.

Nie tylko w tym dniu, ale na co dzień nie bądźmy obojętni wobec szerzenia nienawiści. Szczególnie zaś tej motywowanej różnicami na tle rasowym, wyznaniowym czy narodowościowym.

apl. adw. Alicja Delestowicz-Reda


[1] Jest to jedna z instytucji Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OSCE).

[2] K. Wiak (red.), Komentarz do art. 256 [w:] A. Grześkowiak, K. Wiak (red.), Kodeks karny. Komentarz, Wyd. 7, Warszawa 2021.

[3] Słownik Języka Polskiego PWN, Nienawiść, https://sjp.pwn.pl/sjp/nienawiść;2489079 (dostęp: 15.07.2022 r.).

[4] Wyrok SN z 08.02.2019 r., IV KK 38/18; por. postanowienie SN z 01.09.2011 r., V KK 98/11; wyrok SN z 08.02.2019 r., IV KK 38/18.

Baby talk. Rozmowa z najmłodszymi

2 minut czytania
09.07.2022

Każdy z nas z pewnością nie raz był świadkiem zmiany, jaka zachodzi w głosie dorosłego człowieka podczas rozmowy z niemowlakiem. Głos ten zaczyna być znacząco wyższy niż zazwyczaj. Ponadto zwalnia przy konstruowaniu zdań, a każde słowo staje się niezwykle melodyjne i nienaturalnie zaintonowane. Ten typ mowy używanej przy kontakcie z najmłodszymi dziećmi to tzw. baby talk. Nawet najwięksi jego przeciwnicy sami, często nieświadomie, zaczynają mówić podobnie do swoich dzieci.

Jak się okazuje, zmiana ta, zupełnie dla nas naturalna, pomaga niemowlętom w nauce języka. I nie tylko -również wspomaga ich rozwój na wczesnym etapie ich życia.

Fale dźwięku

Mowa dorosłego człowieka dla niemowląt to nieustanna fala zalewających je dźwięków, nieregularnie oddzielonych od siebie pauzami. Początkowo również bez jakiegokolwiek znaczenia. Dorosły człowiek usłyszane dźwięki potrafi ułożyć w sylaby, słowa, a wreszcie całe zdania. Jednak nawet dorośli, którzy po raz pierwszy w życiu słyszą nowy język, pochodzący z odległej części świata, nie potrafią rozróżnić poszczególnych jego słów, a nawet wskazać, które sylaby tworzą które słowa.

Podobnie sprawa wygląda u niemowląt. Małe dzieci początkowo nie rozróżniają konkretnych słów czy zdań. Słysząc mowę, w pierwszej kolejności postrzegają jej rytm i sposób intonacji. Rozróżniają też zmiany wysokości dźwięków, zmiany w głośności poszczególnych sylab i rytm przyporządkowany wypowiadanym zdaniom.

Początek nauki

Nauka mowy rozpoczyna się już w trzecim trymestrze ciąży-wówczas uszy dziecka stają się dostatecznie rozwinięte, by usłyszeć mowę matki. Ta jednak dociera do ich ośrodka słuchu niewyraźnie, bowiem otoczone są płynami owodniowymi, które uniemożliwiają rozpoznanie poszczególnych dźwięków. Nie przeszkadza im to jednak w rozróżnieniu rytmu, tembru głosu i intonacji mowy matki.

Dlatego też to głos i język używany przez matkę niemowlęta preferują najbardziej, jako że rozpoznają je jako pierwsze. Co ciekawe, już nawet w czwartym dniu swojego życia, niemowlę potrafi odróżnić język swojej matki od innego języka obcego.

Baby talk w praktyce

Nowonarodzone dzieci potrafią rozpoznać swój rodzimy język. Jest on jednak dla nich małoznaczącym strumieniem dźwięku. I tutaj z pomocą mogą przyjść rodzice. Naukowcy odkryli, że małe dzieci wolą słuchać mowy o wysokich tonach i z przesadnie akcentowanymi słowami. To przede wszystkim rodzice powinni zadbać o to, by uczynić mowę atrakcyjną dla ucha małego dziecka. Podobną funkcję spełniają kolorowe książki dla najmłodszych, z dużymi i wyraźnymi obrazkami oraz zróżnicowaną fakturą. Mają one za zadanie przyciągnąć uwagę dziecka na dłużej.

Tak też działa baby talk– niemowlęta preferują słuchanie bezpośrednio do nich skierowanych wyraźnych, głośnych, powolnie wypowiadanych dźwięków. To przykuwa ich uwagę i pozwala im łatwiej rozróżnić poszczególne sylaby i słowa, co przekłada się później na ich zdolność nauczenia się językowych reguł.

Nie tylko jednak wysokość i sposób wypowiadania słów pozwala niemowlętom na poznawanie rodzimego języka. W tym pomagają im również odpowiednio skonstruowane zdania i powtarzalność używanych słów. Małe dzieci słyszą często „Gdzie jest mama? Gdzie jest tata?”. Używanie ważnego słowa na końcu zdania czy pytania na dłużej pozostaje w pamięci dziecka i zwiększa szansę na jego zapamiętanie. Natomiast jednymi z pierwszych słów jakie uczą się małe dzieci, są „mama” czy „tata”, bowiem są one najczęściej powtarzanymi przez opiekunów. Podobnie wygląda kwestia z dźwiękami, których używamy podwójnie, jak „hał-hał”, czy „brum-brum”–to typowe struktury, które pomagają w nauce języka u dzieci.

Budowa relacji z dzieckiem

Naukowcy odkryli, że niemowlęta, których rodzice używali baby-talk, w wieku dwóch lat nauczyły się prawie trzykrotnie więcej słów od swoich rówieśników.

Nie bójmy się więc brzmieć nieco komicznie i przesadnie w relacji z najmłodszymi. Wszystkie chwile poświęcone na gaworzeniu z niemowlętami pozwolą nam zbliżyć się, poznać ich emocje i budować z nimi relację od pierwszych dni życia. Co więcej, pozwolą również małym dzieciom łatwiej oswoić się z językiem mówionym. To zaś stworzy podstawy do nauki języka na późniejszym etapie rozwoju.